Księga XIV – Starka
Fragmenty rękopisu
Lecz nie pospał Tadeusz. Choć w wielkiej niemocy,
Gdy sześć razy z rzędu wystrzelił jednej nocy,
I z w bok wtuloną Zosią smacznie sobie chrapał,
Wtem zbudził się, bo za nos ktoś go we śnie złapał.
To Wojski u wezgłowia stoi nachylony
I prędko wstawać każe, nie budząc przy tym żony.
Ledwie zdążył Tadeusz naciągnąć galoty,
A już go półnagiego wlecze między płoty
I coś tam mu szepcze, coś półgębkiem mruczy,
Że trzeba Tadeuszka sekretów nauczyć.
Tadeusz tłumaczy, wyrywa się i prosi,
Że żona tam w pościeli, że jemu do Zosi
Pilniej teraz, niż nawet do największej sztuki,
Bo Zosi przyobiecał poranne nauki.
Cóż Polska! Cóż Dąbrowski! Cóż jego legiony!
Gdy w piernatach drzemie ciałko młodej żony!
A Wojski mu na to - Będziesz mój Mopanku,
Tyle miał z wieczora, za dnia, o poranku,
Równo o północy i w samo południe,
Aż w końcu kuśkę zedrzesz, albo ci wychudnie.
Znaj starego słowo, że sprawy alkowy
Smarkatych łbów są warte. Zacnych mężów głowy
Nudzą z czasem nawet najgładsze kobitki.
Co męża nie nudzi? Smak żytniej okowitki!
A wiedzieć Ci trzeba i kogo chcesz – pytaj,
Że taką moc ma w sobie nasza okowita,
Jak rąbniesz pół kwarty - z nóg zaraz Cię skosi.
Do domu Cię odwiozą, lecz prezent dla Zosi
W nogawce siedział będzie. Choć Ty będziesz cały,
Kacem przymroczony, zdechły i sflaczały,
Nie zawiedziesz chłopcze młodej połowicy,
Gdy ch* jak dyszel wielki wyskoczy z nogawicy!
O, jakże niepojęta jest potęga kaca,
Z Wacława czyni pizdę, a z wacka czyni WACA!
Aż zadrżał Tadeuszek, usta całe w ślinie,
A krew z kutasa strugą do rozumu płynie
Tak wartką i szybką, że w mig kraśnieją lica.
Zląkł się Wojski – ch* strzelił Sopliców dziedzica?!
…
(urwana karta rękopisu)
- Jam klucznik też sekretów Horeszków piwnicy,
Sekretów naszej szlachty z całej okolicy!
Nie jedno widziała Stolnika piwnica!
To wiedzieć ci potrzeba, że Jacek Soplica
pierwej nim wypalił do Stolnika z rurki,
najprzód własną rurę do stolnikówny dziurki
Tu wtykał! Na tej beczce! Patrz, jeszcze są ślady!
Widzisz? Oskrobane! Tak szlifował zadem!
A dzisiaj w grobie leży, nie ma bernardyna,
Co z picia starki słynął i siły kapucyna!
Po ojcu Ci ta beczka jak w spadku pozostała.
A w niej starka, co światła tyle nie widziała,
Co Ty wiosen liczysz. Więc ponad dwadzieścia.
Nie nalejesz jej ojcu, nie upoisz teścia,
Ale masz mnie przecie, masz swojego stryja,
Hreczecha opój tęgi – oj jeden wypija
Tyle, co trzech chłopów przy garncu siwuchy.
A jaki wtedy łasy na wiejskie dziewuchy…
…
(fragment nieczytelny)
Pan hrabia, co Horeszków jedynym jest dziedzicem,
Francuskiego tu uczy włościańskie dziewice.
„Ażenuje”* jej powie, po czym tylko jęczy,
Bo pono u francuzów on-stoi, ona-klęczy.
A tam znów Telimena – Gerwazy…
…
(urwana karta rękopisu)
- …aż żyto przerośnie.
Ususzyć je nam trzeba. A gdy wyschnie całe
Wiezie się do młyna w workach do przemiału
Na krupę...
- Wiać wpierw trzeba! – zakrzyknął Gerwazy –
Przemłócić i wiać, Żydzie. I to kilka razy!
Bo kiełki zostaną! A z nich żółć, gorycz idzie
Wpierw w zacier, potem w odpęd. Mów jak trzeba, Żydzie!
Lecz Jankiel tylko pejsa na skroni pogładził
Po czym wiosło wielkie znów wsadził do kadzi.
Jął tym wiosłem zagarniać od środka do brzegu,
Raz wolno, szeroko, to znów drobnym ściegiem.
Że się żadne żytnie kluski nie ostały
I rozpławione wrzątkiem całkiem rozmieszały.
- Ty się tu Rembajło – rzecze mu Protazy –
Jankielowi nie wtrącaj więcej ani razu.
Bo sam on więcej na tym wszystkim się rozumie,
Niż my, co tu stoimy wokół niego w tłumie.
Młody pan Soplica we dworze ma ludzi
I sam pławieniem ziarna nie będzie się trudzić.
Ni worków ciągać, mielić lubo stać przy kadzi.
Kiełków dopilnować to rzecz dla czeladzi.
Tadeusz po kolei w głowie recept składa,
Na ile pudów żyta co konwi przypada?
A ile to półbeczek i ile na cetnary,
Jeśli chce przemnożyć wedle Żyda miary.
A miara w dawnej Polsce, wedle ziem, wszelaka
Że jak przy Polaku postawisz Polaka
To nie będzie zgody w słowach i umiaru
Zaraz zatarg, kłótnia, zwada, scysje, swary!
W tym w polskiej głowie wada, że głusza od dzieci –
Nim pójdzie po rozum, to wpierw z szablą leci.
A gdy wreszcie pójdzie, to grubo nie w porę
Bo ocknie się dopiero za trzecim rozbiorem…
Tak słowem naciera znów Klucznik na Woźnego,
Jako to w zamku było, gdzie pana Hrabiego
Podjudził wpierw do kłótni, a wreszcie do bitki.
Tadeusz nie słucha, wciąż myśląc o napitku,
Co z żyta zrośniętego pierwej żurem płynie.
Cierpki i nieprzaśny, w brzuchatej machinie
Z miedzi ustrojonej, u dołu z ogniskiem
Wypływa w końcu strużką krystalicznie czysty.
I jakie w tej machinie diable licho siedzi?
Choć w strupach patyny, z liszajem starej śniedzi,
Wyskok daje czysty. Ten wyskok, gdy do beczek
Przelać, zaszpuntować, zakopać na ćwierćwiecze…
Ech, kto jadł, ten przyzna, że w słowach oddać trudno
Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną.
Lecz przecie stokroć trudniej oddać niewymowną
Woń starki i smak starki! Jeden łyczek drobny,
W nim woń palonych śliwek i ziemia przed burzą,
Wiekowy dąb i siano, co żeńców odurza.
I mleko wiejskich mamek, i piżma aromaty,
Mokry las świerkowy z bukietem polnych kwiatów.
I sierpniowe słońce w dojrzałych żyta kłosach…
Nie zrówna się ze starką kociołków sto bigosu!
I to Tadeusz w głowie…
(urwana karta rękopisu)
Nota edytorska – wydawcy wiadomo skądinąd, że w zamyśle autora miał to być przepis na żytni destylat z aluzjami ledwie do literatury wiadomej. Ale że żyłka grafomańska go poniosła, to rzecz poszła nie w tą stronę, co zamierzał. A jak się zmęczył, to się przestał bawić. Przepisu wiec nie ma, ale jeśli czytając ktoś się uśmiechnie, bo odnajdzie aluzje, co go bawią, to i tak warto było.
*-agenouiller