Spirala
: niedziela, 16 lis 2008, 11:16
Post ten dedykuję Panu o pseudonimie Ceku
MOTTO: „Plotka powtórzona 100 razy staje się prawdą.”
Kiedy miałem 14 lat dostałem prezent, o którym wtedy każdy 14-latek marzył. Motorower Simson (kiedy miałem 14 lat nie było komputerów i Play Station, a jedynie nieliczni mieli ZX Spectrum i wiedzieli co to gra komputerowa). Piękny, czerwony motorower, który miał takie osiągi, że żaden chłopak we wsi swoją motorynką, Ogarem, czy Komarkiem mnie nie dogonił! Do motoroweru dołączona była książeczka, która stała się moja Biblią – Instrukcja Obsługi. Czytywałem ją co wieczór, znałem ją niemalże na pamięć. Napisane w niej było, że trzeba co 2000km wymienić olej na Mobil Srobil, do benzyny dawać w proporcji 1:50 Castrol Srastrol i broń Boże inny, świeca takiego to, a takiego typu musi mieć odstęp między elektrodami 0,7mm, nie wolno czyścić drutem dysz w gaźniku, gdyż grozi to ich rozkalibrowaniem, co spowoduje pogorszenie pracy lub nawet uszkodzenie silnika itp., itd.
Książeczkę czytałem i ufałem jej bezgranicznie. Miałem zeszyt w którym dokładnie notowałem poszczególne przeglądy wykonywane z dokładnością taką, aby nawet o kilometr nie przekroczyć limitów zawartych w Instrukcji, jak mi zbrakło odpowiedniego, zalecanego w Instrukcji oleju, to motorower stał tak długo odstawiony, aż po 50 wycieczkach gdzieś na różne krańce miasta, oleju takiego nie zdobyłem. Świece wymieniałem na identyczne, gaźnik czyściłem szczoteczką do zębów itd., itp.
Lata mijały, a moje zainteresowania mechaniką rosły i w parze z tym szła wiedza zgłębiana z mądrych książek i praktyki, gdyż wraz z kolegą otworzyliśmy warsztat w którym naprawialiśmy motocykle. Moją Biblię Motorowerową już dawno pokrył kurz, lecz motorower Simson wciąż spełniał swoje zadanie dziarsko przemieszczając mnie z punktu A do punktu B i z powrotem. Cóż więc się zmieniło? Otóż w miarę zdobywania doświadczenia okazało się, że nie koniecznie trzeba co 2000km wymienić olej na Mobil Srobil, bo czasem się i przez 5000km nie wymieniło, a zamiast Mobila Srobila wlało się inny olej. Nie koniecznie do benzyny trzeba dawać w proporcji 1:50 Castrol Srastrol, bo różnie się dawało i różne oliwy. Po zastosowaniu innej niż „konieczna” według instrukcji, świecy o zmienionym odstępie elektrod o wiele lepiej pracował silnik, zaś po rozkalibrowaniu dyszy w gaźniku i odpowiednich przeróbkach Simson rwał dwa razy szybciej. I pomimo, że złamałem wszelkie (poza tymi zdroworozsądkowymi, oczywiście) zakazy i nakazy zamieszczone w Instrukcji Obsługi, której przecież jeszcze niedawno wierzyłem bezgranicznie, Simson przez wiele lat niezawodnie pracował ze mną aż od samego końca, którym okazała się jego kradzież przez jakiegoś skurwiela.
Ale co to ma wspólnego z Naszym Forum. Otóż to, że to forum, jak i inne fora bimbrownicze, jest dla co poniektórych, szczególnie stawiających pierwsze kroki w uzyskiwaniu „wiedzy Tajemnej”, swoistą Instrukcją Obsługi, której powinno się ufać bezgranicznie. Tylko, czy na pewno tak jest?...
Często czytam, powtarzane w nieskończoność na forach, wypowiedzi kategorycznie zabraniające stosowania do lutowania cyny z ołowiem, gdyż spowoduje to ołowicę. Czytam, że kto nie używa KO, ten pędzi tak obrzydliwie śmierdzący samogon, od którego obrzydliwsze jest tylko podglądanie własnej teściowej w WC. Samo zbliżenie się do bańki na mleko, to kompletne zatrucie całej okolicy. I nie wolno nawet pomyśleć o wykorzystaniu kotła ocynkowanego, bo od myślenia się umrze, na rak mózgu, oczywiście.
Czy ktoś zadał sobie w ogóle trud, aby stwierdzić rzetelność tych opinii? Czy są one tylko wynikiem przekazywania, niczym w „głuchym telefonie”, wiadomości mało męczącą metodą „Ctrl+C, Ctrl+V”?
Czemu to piszę? Panowie! I ci piszący, i ci czytający i, przede wszystkim ci, swą wiedzę czerpiący z takich for bimbrowniczych i przekazujący ją dalej! Odrobina opanowania. Odrobina zdrowego rozsądku. Odrobina logiki. Nie można wszystkiego co jest na forach traktować jako aksjomaty, pewniki, jak ja traktowałem to, co było w tej zasranej Instrukcji Obsługi napisane!
Panowie, wiem, że to drażliwy temat, jednak odważę się na jego kontynuację. Byle koleś, co na forum przeczytał kilka linijek i nigdy w życiu nawet samogonu nie wąchał, staje się często ekspertem pouczającym wszystkich naokoło jak należy pędzić bimber. Przetwarza on zaczytane teorie i, bardzo często działając w dobrej wierze, po dodaniu trzech groszy swoich mądrości, puszcza dalej w świat bzdury, argumentując ich zasadność tym, że wszyscy na forach tak mówią! I spirala się nakręca. Ktoś znów to czyta, coś dodaje i dalej się kręci. Za jakiś czas błaha sprawa urasta do rangi wielkiego problemu. Coś nieistotne, staje się warunkiem koniecznym. Skąd to się bierze? A stad, że to taka nasza cecha narodowa, że każdy Polak jest specjalistą od polityki, medycyny, pędzenia bimbru itp. Każdy wie najlepiej, jak sobie radzić w każdej dziedzinie. I broni swego zdania choćby miał się samego siebie wyprzeć. Byle referent wie lepiej jak kierować firmą, niż jej dyrektor. Nie jeden prałat jest świętszy od papieża. Co się dziwić, ze i polscy Bimbronauci małą tysiąc recept na poprawianie jakości bimbru.
Ale ja nie w sprawie recept, czy krytyki. Ośmielam się tylko zwrócić uwagę Kolegów Bimbronautów, że misją tego forum, jak i innych o podobnej tematyce, nie jest chyba zostanie parafialną gazetką dla dewotów, wśród których szerzą się mity o Szatanie. Wydaje mi się, że w tak zacnym gronie fachowców nie powinno mieć miejsca przekazywanie takich „powielonych” błędnych mitów.
Co chwila podnosi się krzyk: w żadnym wypadku nie używaj do lutowania cyny z ołowiem, bo dostaniesz ołowicy! Panowie, ołów to nie cyjanek. Ile tego ołowiu jest w aparaturze polutowanej tu i tam? Jedna milionowa część ogólnej powierzchni z którą styka się zacier bądź para? Przeciętny wędkarz podczas jednego dnia łowienia więcej zje ołowiu odgryzając śruciny czy taśmę ołowianą do wyważania spławika, niż Wy pijąc przez 100 lat 100 litrów destylatu dziennie wypływającego z aparatury polutowanej cyną z ołowiem. A czy wiecie, że często jeszcze są w miastach żeliwne wodociągi ze złączami uszczelnianymi ołowiem? I co, może całe miasta chorują od tego? Ciekawe, czy ktoś z tych powtarzających przestrogi przed rychłą śmiercią spowodowana zastosowaniem lutu cynowo-ołowiowego, zainteresował się jak powstaje ołowica i kto na nią choruje? Otóż zdarza się ona u zecerów czy odlewników, którzy przez lata całymi godzinami obcują z oparami wydzielanymi przez stopiony ołów. Panowie, gdzie nam do nich!? Zresztą na rynku dostępna jest cyna bezołowiowa, więc jak ktoś chce, to nic nie stoi na przeszkodzie aby ją stosował, ale płynąc na fali wynajdywania czyhających na bimbrowników ukrytych zagrożeń, nie wolno zapomnieć, iż istnieje pewne ryzyko, że podczas wycieczki do sklepu można zostać np. potrąconym śmiertelnie przez samochód. Panowie, błagam o nieprzesadzanie!
Kolejna sprawa, stwierdzenie że ocynowana bańka na mleko, czy ocynkowany zbiornik bimbroforu zrobionego z parnika to natychmiastowa śmierć. Znów pytanie: czy wymierały od tego całe dziesiątki tysięcy ludzi w czasie wojny, czy stanu wojennego, kiedy to produkowało się samogon w o wiele gorszych warunkach? Tak, wymierały, tylko pośrednio, od kul okupanta, bądź w więzieniach bezpieki. A może widzieliście na wsi w studni, takiej z korbą, na łańcuchu inne wiadro, niż ocynkowane? Piło się prosto z takiego obitego i, miejscami, zardzewiałego wiadra chłodną studzienną wodę w skwarne letnie południe, i nikt nigdy od tego nie zmarł. Porządnie destylowany, w czystej aparaturze, bimber nie będzie zawierał szkodliwych substancji (może z wyjątkiem ketonów, czy innych alkoholi) bo istota destylacji na to nie zezwala! Nie ma fizycznej możliwości przenikania jakichkolwiek soli rozpuszczalnych, bądź nierozpuszczalnych, w zacierze przez chłodnice. Jedyny taki przypadek jest możliwy jeśli nastąpi porwanie cieczy, czy piany od chłodnicy. Ale przecież od zapobiegania temu jest odpowiednia konstrukcja i średnica króćca wylotu pary z kotła, nie przekraczanie maksymalnego poziomu napełnienia zacierem i umiejętne, delikatne grzanie, a w skrajnym przypadku - odstojnik. Winną za porywanie piany, czy też zacieru do chłodnicy jest jedynie nieumiejętna obsługa. Z własnego doświadczenia wiem, że destylat z bańki po mleku jaki wykonuję, nigdy mi nie śmierdział ani nie miał złego posmaku. I kompletnie nie wiem skąd wziął się ten mit? Może od tych, co nigdy nie pędzili i wydaje im się, że z takiej bańki, to na pewno będzie cuchnąć...? Zdarzają się na forach jednostki (całe szczęście, że są to tylko jednostki), które, z jakichś powodów, nie tolerują pędzących inaczej, niż przez aparaturę KEG + kolumna ze stali KO. Ciekawe, czy jest to spowodowane poczuciem wyższości z posiadania takiego „cuda”, o dizajnerskim wyglądzie, wykonanego z lśniącego materiału XXIw., czy z pseudowiedzy bimbrowniczej wyczytanej w postach forumowych w których ktoś 1500 razy powtórzył, że KO, to „jedyna, słuszna metoda” i „bimber z bańki trucizną okropną będzie”? Czy taki powtarzacz zaczytanych/zasłyszanych teorii, uważający się za znawcę sztuki pędniczej, wie w czym destyluje się najszlachetniejsze na świecie bimbry: armagnac/cognac, rum, whisky/whiskey czy brandy rozmaite (w tym naszą słynną, tak, tak, Śliwowice Łącką)? Czy wie, w jakich aparatach produkuje się te destylaty smakowe o niepowtarzalnym bukiecie, i potrafi odróżnić ich zastosowanie od aparatów mających na celu uzyskanie maksymalnie czystego, bezwonnego spirytusu, i to z marnej jakości zacieru? Jak widać nie. To może taki ktoś, zanim stworzy „sklejankę” innych wypowiedzi traktującą o niższości destylacji metodami klasycznymi, zastanowi się przedtem nad tym, która wódka jest tak poszukiwana w świecie przez znawców i osiąga takie ceny jak stare roczniki wymienionych destylatów otrzymanych w prostych urządzeniach destylacyjnych, zbudowanych na pewno nie z KO, które wszyscy smakują, delektują i jakoś nie słychać, żeby po nich pół Francji, czy Irlandii poszło do piachu.
Jeszcze jedna powtarzana w nieskończoność nieprawda, która stała się prawdą po milionie powtórzeń na forach. Nie należy pozawalać na kontakt par, czy alkoholu z teflonem, bądź silikonem. Panowie, gdyby tak w rzeczywistości było, to żadna fabryka spożywcza, w tym gorzelnia, browar, winiarnia, by nie mogła działać. To właśnie te polimery są całkowicie obojętne chemicznie wobec nawet najbardziej stężonego alkoholu w temperaturach daleko wykraczających poza parametry naszych destylacji. Stanowią one obecnie podstawę materiałów wykorzystywanych w kontaktach z żywnością. Sami w domach macie teflonowe uszczelnienia instalacji hydraulicznych, a panny sobie silikonowe wkładki w cyce wszywają! Wiedzę o tych tworzywach sztucznych proponuję czerpać ze stron naukowych, a nie z hyde-parkowych.
Podczas studiów na wydziale Inżynierii Materiałowej Politechniki Warszawskiej przez dwa lata na zajęciach laboratoryjnych smażyliśmy palnikiem teflony i silikony, próbowaliśmy je rozpuszczać w różnych syfach, rozdzielaliśmy metodą destylacji mieszaniny różnych gówien i uczyliśmy się o korozji, właściwościach i zastosowaniu poszczególnych metali i tworzyw sztucznych. Czy teraz czytając jakieś forum na którym ktoś pisze, że coś się nie nadaje, bo się rozpuszcza, czy zawiera w sobie związany chemicznie pierwiastek, który w stanie wolnym jest szkodliwy, mam stwierdzić, że cała wykładana przez kadrę uczelnianą wiedza jest do bani, bo się nie zgadza z czymś co w Internecie ktoś anonimowy przedstawia jako pewnik?
W życiu często obserwuje straszenie w dobrej wierze. Nazwałem to „zespołem zapiekanki dworcowej”. Miałem takiego kolegę, który choć by się skręcił z głodu, to nigdy nie zjadł zapieksy, czy hotdogasa w budzie przy dworcu, czy jakiejkolwiek innej. Spowodowane to było tym, że kilka osób, nie wiem matka, ciotka, sąsiad, powiedzieli mu, że od zapiekanek z budy dostaje się sraczki. Ktoś przekazał mu, w sposób wykluczający pomyłkę, aksjomat zasłyszany, oczywiście od kogoś innego, że zapiekanka = sraka. Tylko, że tysiące ludzi żrą co dzień zapieksy pod dworcami, i jakoś nie widać zalewu gówien w okolicy.
My, fachowcy bimbrowania, z których każdy jest mistrzem w tej szlachetnej dziedzinie, zaś poprzez ogromną pracę i praktykę osiąga szczyty wiedzy tajemnej, powinniśmy stać na straży prawdy o tym, co robimy. I nie nakręcajmy spirali niewiedzy i zabobonu tworzonej przez tych, co chcą się wyróżnić powtarzając w kółko te same frazesy bez zastanawiania się, czy są one prawdą. Może czasem warto jest się przyznać i powiedzieć „nie wiem”, bądź przed wydaniem kategorycznego sądu, zastanowić się, „czy aby na pewno”... I, może czasem, zanim zacznie się, w dobrej wierze, wciskać kombinację klawiszy Ctrl+C, Ctrl+V, warto by tak na zdrowy, chłopski rozum upewnić się, czy właśnie w tej chwili nie zostaje się sprzedawcą nieprawdy stworzonej, również w dobrej wierze, w Internetowym, bimbrowniczym „głuchym telefonie”.
Straszmy zaś z umiarem i raczej dla rozrywki, a nie grzmijmy z forumowej ambony głosem Nieomylnego o bliskości ołowiowo-teflonowo-bańkowego Armagedonu.
A teraz poddaję się pod krytykę moich kolegów z forum Braci Bimbrownczej, lecz, zanim ktoś chwyci za miecz fachowości aby zadać mi śmiertelny cios, niech przed podniesieniem tego miecza pomyśli przez chwile, skąd i po co powstał plakat, który jest na tym forum moim logo...
Mając nadzieje, na zrozumienie i wyrozumiałość, pozdrawiam wszystkich czytających.
Janusz
MOTTO: „Plotka powtórzona 100 razy staje się prawdą.”
Kiedy miałem 14 lat dostałem prezent, o którym wtedy każdy 14-latek marzył. Motorower Simson (kiedy miałem 14 lat nie było komputerów i Play Station, a jedynie nieliczni mieli ZX Spectrum i wiedzieli co to gra komputerowa). Piękny, czerwony motorower, który miał takie osiągi, że żaden chłopak we wsi swoją motorynką, Ogarem, czy Komarkiem mnie nie dogonił! Do motoroweru dołączona była książeczka, która stała się moja Biblią – Instrukcja Obsługi. Czytywałem ją co wieczór, znałem ją niemalże na pamięć. Napisane w niej było, że trzeba co 2000km wymienić olej na Mobil Srobil, do benzyny dawać w proporcji 1:50 Castrol Srastrol i broń Boże inny, świeca takiego to, a takiego typu musi mieć odstęp między elektrodami 0,7mm, nie wolno czyścić drutem dysz w gaźniku, gdyż grozi to ich rozkalibrowaniem, co spowoduje pogorszenie pracy lub nawet uszkodzenie silnika itp., itd.
Książeczkę czytałem i ufałem jej bezgranicznie. Miałem zeszyt w którym dokładnie notowałem poszczególne przeglądy wykonywane z dokładnością taką, aby nawet o kilometr nie przekroczyć limitów zawartych w Instrukcji, jak mi zbrakło odpowiedniego, zalecanego w Instrukcji oleju, to motorower stał tak długo odstawiony, aż po 50 wycieczkach gdzieś na różne krańce miasta, oleju takiego nie zdobyłem. Świece wymieniałem na identyczne, gaźnik czyściłem szczoteczką do zębów itd., itp.
Lata mijały, a moje zainteresowania mechaniką rosły i w parze z tym szła wiedza zgłębiana z mądrych książek i praktyki, gdyż wraz z kolegą otworzyliśmy warsztat w którym naprawialiśmy motocykle. Moją Biblię Motorowerową już dawno pokrył kurz, lecz motorower Simson wciąż spełniał swoje zadanie dziarsko przemieszczając mnie z punktu A do punktu B i z powrotem. Cóż więc się zmieniło? Otóż w miarę zdobywania doświadczenia okazało się, że nie koniecznie trzeba co 2000km wymienić olej na Mobil Srobil, bo czasem się i przez 5000km nie wymieniło, a zamiast Mobila Srobila wlało się inny olej. Nie koniecznie do benzyny trzeba dawać w proporcji 1:50 Castrol Srastrol, bo różnie się dawało i różne oliwy. Po zastosowaniu innej niż „konieczna” według instrukcji, świecy o zmienionym odstępie elektrod o wiele lepiej pracował silnik, zaś po rozkalibrowaniu dyszy w gaźniku i odpowiednich przeróbkach Simson rwał dwa razy szybciej. I pomimo, że złamałem wszelkie (poza tymi zdroworozsądkowymi, oczywiście) zakazy i nakazy zamieszczone w Instrukcji Obsługi, której przecież jeszcze niedawno wierzyłem bezgranicznie, Simson przez wiele lat niezawodnie pracował ze mną aż od samego końca, którym okazała się jego kradzież przez jakiegoś skurwiela.
Ale co to ma wspólnego z Naszym Forum. Otóż to, że to forum, jak i inne fora bimbrownicze, jest dla co poniektórych, szczególnie stawiających pierwsze kroki w uzyskiwaniu „wiedzy Tajemnej”, swoistą Instrukcją Obsługi, której powinno się ufać bezgranicznie. Tylko, czy na pewno tak jest?...
Często czytam, powtarzane w nieskończoność na forach, wypowiedzi kategorycznie zabraniające stosowania do lutowania cyny z ołowiem, gdyż spowoduje to ołowicę. Czytam, że kto nie używa KO, ten pędzi tak obrzydliwie śmierdzący samogon, od którego obrzydliwsze jest tylko podglądanie własnej teściowej w WC. Samo zbliżenie się do bańki na mleko, to kompletne zatrucie całej okolicy. I nie wolno nawet pomyśleć o wykorzystaniu kotła ocynkowanego, bo od myślenia się umrze, na rak mózgu, oczywiście.
Czy ktoś zadał sobie w ogóle trud, aby stwierdzić rzetelność tych opinii? Czy są one tylko wynikiem przekazywania, niczym w „głuchym telefonie”, wiadomości mało męczącą metodą „Ctrl+C, Ctrl+V”?
Czemu to piszę? Panowie! I ci piszący, i ci czytający i, przede wszystkim ci, swą wiedzę czerpiący z takich for bimbrowniczych i przekazujący ją dalej! Odrobina opanowania. Odrobina zdrowego rozsądku. Odrobina logiki. Nie można wszystkiego co jest na forach traktować jako aksjomaty, pewniki, jak ja traktowałem to, co było w tej zasranej Instrukcji Obsługi napisane!
Panowie, wiem, że to drażliwy temat, jednak odważę się na jego kontynuację. Byle koleś, co na forum przeczytał kilka linijek i nigdy w życiu nawet samogonu nie wąchał, staje się często ekspertem pouczającym wszystkich naokoło jak należy pędzić bimber. Przetwarza on zaczytane teorie i, bardzo często działając w dobrej wierze, po dodaniu trzech groszy swoich mądrości, puszcza dalej w świat bzdury, argumentując ich zasadność tym, że wszyscy na forach tak mówią! I spirala się nakręca. Ktoś znów to czyta, coś dodaje i dalej się kręci. Za jakiś czas błaha sprawa urasta do rangi wielkiego problemu. Coś nieistotne, staje się warunkiem koniecznym. Skąd to się bierze? A stad, że to taka nasza cecha narodowa, że każdy Polak jest specjalistą od polityki, medycyny, pędzenia bimbru itp. Każdy wie najlepiej, jak sobie radzić w każdej dziedzinie. I broni swego zdania choćby miał się samego siebie wyprzeć. Byle referent wie lepiej jak kierować firmą, niż jej dyrektor. Nie jeden prałat jest świętszy od papieża. Co się dziwić, ze i polscy Bimbronauci małą tysiąc recept na poprawianie jakości bimbru.
Ale ja nie w sprawie recept, czy krytyki. Ośmielam się tylko zwrócić uwagę Kolegów Bimbronautów, że misją tego forum, jak i innych o podobnej tematyce, nie jest chyba zostanie parafialną gazetką dla dewotów, wśród których szerzą się mity o Szatanie. Wydaje mi się, że w tak zacnym gronie fachowców nie powinno mieć miejsca przekazywanie takich „powielonych” błędnych mitów.
Co chwila podnosi się krzyk: w żadnym wypadku nie używaj do lutowania cyny z ołowiem, bo dostaniesz ołowicy! Panowie, ołów to nie cyjanek. Ile tego ołowiu jest w aparaturze polutowanej tu i tam? Jedna milionowa część ogólnej powierzchni z którą styka się zacier bądź para? Przeciętny wędkarz podczas jednego dnia łowienia więcej zje ołowiu odgryzając śruciny czy taśmę ołowianą do wyważania spławika, niż Wy pijąc przez 100 lat 100 litrów destylatu dziennie wypływającego z aparatury polutowanej cyną z ołowiem. A czy wiecie, że często jeszcze są w miastach żeliwne wodociągi ze złączami uszczelnianymi ołowiem? I co, może całe miasta chorują od tego? Ciekawe, czy ktoś z tych powtarzających przestrogi przed rychłą śmiercią spowodowana zastosowaniem lutu cynowo-ołowiowego, zainteresował się jak powstaje ołowica i kto na nią choruje? Otóż zdarza się ona u zecerów czy odlewników, którzy przez lata całymi godzinami obcują z oparami wydzielanymi przez stopiony ołów. Panowie, gdzie nam do nich!? Zresztą na rynku dostępna jest cyna bezołowiowa, więc jak ktoś chce, to nic nie stoi na przeszkodzie aby ją stosował, ale płynąc na fali wynajdywania czyhających na bimbrowników ukrytych zagrożeń, nie wolno zapomnieć, iż istnieje pewne ryzyko, że podczas wycieczki do sklepu można zostać np. potrąconym śmiertelnie przez samochód. Panowie, błagam o nieprzesadzanie!
Kolejna sprawa, stwierdzenie że ocynowana bańka na mleko, czy ocynkowany zbiornik bimbroforu zrobionego z parnika to natychmiastowa śmierć. Znów pytanie: czy wymierały od tego całe dziesiątki tysięcy ludzi w czasie wojny, czy stanu wojennego, kiedy to produkowało się samogon w o wiele gorszych warunkach? Tak, wymierały, tylko pośrednio, od kul okupanta, bądź w więzieniach bezpieki. A może widzieliście na wsi w studni, takiej z korbą, na łańcuchu inne wiadro, niż ocynkowane? Piło się prosto z takiego obitego i, miejscami, zardzewiałego wiadra chłodną studzienną wodę w skwarne letnie południe, i nikt nigdy od tego nie zmarł. Porządnie destylowany, w czystej aparaturze, bimber nie będzie zawierał szkodliwych substancji (może z wyjątkiem ketonów, czy innych alkoholi) bo istota destylacji na to nie zezwala! Nie ma fizycznej możliwości przenikania jakichkolwiek soli rozpuszczalnych, bądź nierozpuszczalnych, w zacierze przez chłodnice. Jedyny taki przypadek jest możliwy jeśli nastąpi porwanie cieczy, czy piany od chłodnicy. Ale przecież od zapobiegania temu jest odpowiednia konstrukcja i średnica króćca wylotu pary z kotła, nie przekraczanie maksymalnego poziomu napełnienia zacierem i umiejętne, delikatne grzanie, a w skrajnym przypadku - odstojnik. Winną za porywanie piany, czy też zacieru do chłodnicy jest jedynie nieumiejętna obsługa. Z własnego doświadczenia wiem, że destylat z bańki po mleku jaki wykonuję, nigdy mi nie śmierdział ani nie miał złego posmaku. I kompletnie nie wiem skąd wziął się ten mit? Może od tych, co nigdy nie pędzili i wydaje im się, że z takiej bańki, to na pewno będzie cuchnąć...? Zdarzają się na forach jednostki (całe szczęście, że są to tylko jednostki), które, z jakichś powodów, nie tolerują pędzących inaczej, niż przez aparaturę KEG + kolumna ze stali KO. Ciekawe, czy jest to spowodowane poczuciem wyższości z posiadania takiego „cuda”, o dizajnerskim wyglądzie, wykonanego z lśniącego materiału XXIw., czy z pseudowiedzy bimbrowniczej wyczytanej w postach forumowych w których ktoś 1500 razy powtórzył, że KO, to „jedyna, słuszna metoda” i „bimber z bańki trucizną okropną będzie”? Czy taki powtarzacz zaczytanych/zasłyszanych teorii, uważający się za znawcę sztuki pędniczej, wie w czym destyluje się najszlachetniejsze na świecie bimbry: armagnac/cognac, rum, whisky/whiskey czy brandy rozmaite (w tym naszą słynną, tak, tak, Śliwowice Łącką)? Czy wie, w jakich aparatach produkuje się te destylaty smakowe o niepowtarzalnym bukiecie, i potrafi odróżnić ich zastosowanie od aparatów mających na celu uzyskanie maksymalnie czystego, bezwonnego spirytusu, i to z marnej jakości zacieru? Jak widać nie. To może taki ktoś, zanim stworzy „sklejankę” innych wypowiedzi traktującą o niższości destylacji metodami klasycznymi, zastanowi się przedtem nad tym, która wódka jest tak poszukiwana w świecie przez znawców i osiąga takie ceny jak stare roczniki wymienionych destylatów otrzymanych w prostych urządzeniach destylacyjnych, zbudowanych na pewno nie z KO, które wszyscy smakują, delektują i jakoś nie słychać, żeby po nich pół Francji, czy Irlandii poszło do piachu.
Jeszcze jedna powtarzana w nieskończoność nieprawda, która stała się prawdą po milionie powtórzeń na forach. Nie należy pozawalać na kontakt par, czy alkoholu z teflonem, bądź silikonem. Panowie, gdyby tak w rzeczywistości było, to żadna fabryka spożywcza, w tym gorzelnia, browar, winiarnia, by nie mogła działać. To właśnie te polimery są całkowicie obojętne chemicznie wobec nawet najbardziej stężonego alkoholu w temperaturach daleko wykraczających poza parametry naszych destylacji. Stanowią one obecnie podstawę materiałów wykorzystywanych w kontaktach z żywnością. Sami w domach macie teflonowe uszczelnienia instalacji hydraulicznych, a panny sobie silikonowe wkładki w cyce wszywają! Wiedzę o tych tworzywach sztucznych proponuję czerpać ze stron naukowych, a nie z hyde-parkowych.
Podczas studiów na wydziale Inżynierii Materiałowej Politechniki Warszawskiej przez dwa lata na zajęciach laboratoryjnych smażyliśmy palnikiem teflony i silikony, próbowaliśmy je rozpuszczać w różnych syfach, rozdzielaliśmy metodą destylacji mieszaniny różnych gówien i uczyliśmy się o korozji, właściwościach i zastosowaniu poszczególnych metali i tworzyw sztucznych. Czy teraz czytając jakieś forum na którym ktoś pisze, że coś się nie nadaje, bo się rozpuszcza, czy zawiera w sobie związany chemicznie pierwiastek, który w stanie wolnym jest szkodliwy, mam stwierdzić, że cała wykładana przez kadrę uczelnianą wiedza jest do bani, bo się nie zgadza z czymś co w Internecie ktoś anonimowy przedstawia jako pewnik?
W życiu często obserwuje straszenie w dobrej wierze. Nazwałem to „zespołem zapiekanki dworcowej”. Miałem takiego kolegę, który choć by się skręcił z głodu, to nigdy nie zjadł zapieksy, czy hotdogasa w budzie przy dworcu, czy jakiejkolwiek innej. Spowodowane to było tym, że kilka osób, nie wiem matka, ciotka, sąsiad, powiedzieli mu, że od zapiekanek z budy dostaje się sraczki. Ktoś przekazał mu, w sposób wykluczający pomyłkę, aksjomat zasłyszany, oczywiście od kogoś innego, że zapiekanka = sraka. Tylko, że tysiące ludzi żrą co dzień zapieksy pod dworcami, i jakoś nie widać zalewu gówien w okolicy.
My, fachowcy bimbrowania, z których każdy jest mistrzem w tej szlachetnej dziedzinie, zaś poprzez ogromną pracę i praktykę osiąga szczyty wiedzy tajemnej, powinniśmy stać na straży prawdy o tym, co robimy. I nie nakręcajmy spirali niewiedzy i zabobonu tworzonej przez tych, co chcą się wyróżnić powtarzając w kółko te same frazesy bez zastanawiania się, czy są one prawdą. Może czasem warto jest się przyznać i powiedzieć „nie wiem”, bądź przed wydaniem kategorycznego sądu, zastanowić się, „czy aby na pewno”... I, może czasem, zanim zacznie się, w dobrej wierze, wciskać kombinację klawiszy Ctrl+C, Ctrl+V, warto by tak na zdrowy, chłopski rozum upewnić się, czy właśnie w tej chwili nie zostaje się sprzedawcą nieprawdy stworzonej, również w dobrej wierze, w Internetowym, bimbrowniczym „głuchym telefonie”.
Straszmy zaś z umiarem i raczej dla rozrywki, a nie grzmijmy z forumowej ambony głosem Nieomylnego o bliskości ołowiowo-teflonowo-bańkowego Armagedonu.
A teraz poddaję się pod krytykę moich kolegów z forum Braci Bimbrownczej, lecz, zanim ktoś chwyci za miecz fachowości aby zadać mi śmiertelny cios, niech przed podniesieniem tego miecza pomyśli przez chwile, skąd i po co powstał plakat, który jest na tym forum moim logo...
Mając nadzieje, na zrozumienie i wyrozumiałość, pozdrawiam wszystkich czytających.
Janusz