klepa pisze:Jim Beam Bear – epopeja misiowa, inspirowana (powiedzmy) Tuwimowym Bambem, z lekkimi aluzjami do tematyki alkoholowej.
Nie z igloo, nie spod dłuta, czy z murzyńskiej wioski,
Lecz z Jekaterynburga (w Obwodzie Swierdłowskim).
Nie Odarpi, Pinokio ani żaden Bambo,
Lecz Masza – niedźwiedzica, zawodniczka sambo!
Słynna od Czukotki aż do Kiszyniowa,
Gwiazda aren, z cyrku samego Fiłatowa!
Co jednym plaśnienięciem i bez krwi rozlewu
kładzie na łopatki kadetów, elewów,
żołnierzy liniowych i starych rezerwistów.
A raz, w jakimś transie, pół pułku gwardzistów!
A jakby tego jeszcze było komu mało
Na pamięć Masza znała Marsyliankę (całą!),
Międzynarodówkę i Odę do Radości.
A Kapitał Marksa, w obecności gości
Samego Politbiura i przy pewnej chęci,
połowę wymruczała... Wiadomo, z pamięci!
Kto chciał – mógł popatrzeć, kto chciał – mógł posłuchać
Jak w Maszy nad materią widać prymat ducha!
Materia i duch ulotny w niedźwiedziu pospołu?
Przykład dla pionierów, wzór dla Komsomołu!
Masza zapaśniczka, Masza na motorze,
Masza w jakiś skeczu o babie i doktorze.
To z kółkiem, to na piłce, to znów na rowerze,
Tu sprząta, tam gotuje albo kąpiel bierze...
Nie ma końca brawom, kwiatom i wiwatom!
Jej imię ma na ustach świat proletariatu!
Świat Walki o Pokój, Równości i Postępu,
Żąda chleba, pracy i... Maszy występów!
I wielkim echem po szerokim świecie
wieść idzie o niedźwiedziu. Wiedzą nawet dzieci.
Bambo, wieść o Maszy, dostaje od mamy –
Śpi jeszcze, gdy bębnią poranne tam-tamy.
Odarpi? – Nie wiadomo, lecz słyszy na pewno!
Pionokio? – Ten nie słyszy, bo to przecież drewno...
Myślą w Politbiurze – jeśli niedźwiedzica
Sambo i sztuczkami cały świat zachwyca,
I mruczy jak z rękawa Marksem i Leninem –
Wyślijmy agentkę za Żelazną Kurtynę!
„Usiądźcie, Fiłatow. Musicie, kochany,
Jarzmo pomóc zrzucać, łańcuch i kajdany.
Wy i Wasza Masza, w ostrej walce klas,
Staniecie po stronie ciemiężonych mas.
Musicie ją szybko języków nauczyć.
I do logopedy... Niewyraźnie mruczy...”
Tak posłano Maszę, słynną niedźwiedzicę,
Z cyrkiem Fiłatowa w tournée po Ameryce.
Była na Florydzie, była na Alasce,
W Teksasie, Arizonie, Vermont i Nebrasce.
Była w Yellowstone, co z gejzerów słynie,
Nad Wielkim Kanionem chodziła po linie.
Times Square zaliczyła, z Golden Gate skoczyła,
Ach, czegóż nie widziała... Ach, gdzież to nie była...
Wszędzie autografy, flesze, sławy blaski,
Wszędzie gromkie brawa i wszędzie oklaski,
Czy to jakieś fatum, czy przypadek jaki?
Wieczorem, przy granicy Tennessee – Kentucky
Znajomy nagle zapach od lasu przywiało...
Słodkawy jak pierniczek, wonny jak kakao.
Swojskim czymś, domowym pachnie ta dąbrowa
Poziomki..., miód lipowy..., i... nutka bimbrowa!
Już łapy drżą w febrze, coś za gardło ściska,
Łaskotanie w brzuchu, piana cieknie z pyska...
I młoty walą w skroniach! I szumi krew w uszach!
I z klatki rwie się serce! A z serca rwie się dusza!
Nie, nic nie oszuka ruskiej niedźwiedzicy –
Właśnie ktoś samogon pędzi w okolicy!
Puściły kute pręty, puściły śruby, spawy.
Jakby nie ze stali radzieckiej, lecz z trawy
Suchej zrobiona była klatka. Po niebie
Fruwają już jej resztki, a Masza przed siebie
Gna, lecz nie na oślep – gdy świat w mroku znika,
Człek ślepnie, a miś nos ma za przewodnika.
Gna tak przez las gęsty, aż w końcu znajduje...
Jakże sielski widok przed nią się maluje:
Polanka, mała rzeczka, a na brzegu rzeczki
Woreczki i paczki, beczułki, skrzyneczki.
Obok palenisko, nad nim wielka beczka,
Z boczków ma rureczki i główną rurkę z wieczka.
W kółeczku misiaczki nad płomyczkiem świeczki,
Czterech ma kubeczki, a piąty skrzypeczki.
I na tych skrzypeczkach tak smętnie pitoli,
Że głuchego nawet zdrowy ząb rozboli!
Dajcie, Towarzysze... Chlapnąć.... Ta muzyka...
Tak piękna, tak tkliwa... Dajcież stakańczyka...
Siadła Masza w kręgu, spocona, zziajana.
Podskoczyli chłopcy, znalazła się szklana.
Jeden palcem skrobie, drugi w szklankę chucha,
Trzeci ją przeciera wiechciem sierści z brzucha.
I końca nie widać głupich ceregieli
O czyściutką szklankę... No, w końcu poleli.
Masza – raz! i weszło. Weszło, i to sporo.
(A co w Ciebie weszło – już Ci nie odbiorą!).
Nagle jak nie zacznie kaszleć i się krztusić.
Jakby zaraz miała tutaj się udusić
I skonać w męczarniach. Nie doczekać rana,
Z ozorem na brodzie, z płucami na kolanach.
Skoczyli ratować – pierwszy amoniaku
Pod nos, drugi łup-łup! w plecy ją kułakiem,
Trzeci – łapy w górę, czwarty wodą chlusta,
A ten od skrzypeczek pcha się... „usta-usta”
Zerwała się Masza, charczy, rzęzi, chrząka:
Zdrajcy! Truciciele! Artystka kielonka
Zagraniczna prosi! A Wy, co? Dziewczynę,
Zamiast samogonu, trujecie benzyną?!
A ja z dobrym słowem do Was o walce klas,
Wyzysku i ciemnocie, i „opium dla mas”.
I że w Krasnojarsku zapora na rzece!
A w Magnitogorsku ruszyły wielkie piece!
I że krąży widmo już nad Europą!
A Wy mnie – benzyną? Naftą? Może ropą?
Zaczęli przepraszać i pochlebstwa sadzić,
W oczęta zaglądać, łapkę damy gładzić.
A jeden przez drugiego szczeka jak najęty -
lecą wzniosłe łgarstwa i tanie komplementy.
Widać jest to jakieś międzygatunkowe
Prawo, czy zasada, że gdy białogłowę,
Ujrzy samiec brzydką, jak noc listopadowa,
To jeśli ma w czubie – i tak mu się podoba...
Dość! – odrzeknie Masza – Zawracanie głowy!
Mówcie, co robicie? - „Badania naukowe” -
Odpowiada pierwszy i Maszę prowadzi,
nad rzeczkę, gdzie stoi z dziesięć wielkich kadzi.
Objaśnia, że w każdej zacier się zaciera
I, jakby na dowód, pokrywy otwiera.
W każdej z nich aż wrze coś, pieni się i wzburza,
Woń słodka wpierw dusi, a potem odurza.
A miś opowiadaa: kukurydzy ziarno
Suszy się i mieli w metalowych żarnach,
Potem trzeba śrutę tak długo gotować,
by ją rozgotować... Czyli...skleikować?
I coś, że tam żyto...? I stygnie cały dzień...?
I potem coś, że... słodu? A może jęczmień?
A potem jej jeszcze o pieczonym dębie,
I od tego dębu niby „niebo w gębie”
Chyba do północy opowieść by trwała,
Gdyby temu misiu Masza nie przerwała.
Jak słuchać z powagą, że jakość „burbona”
Zależy od ucięcia... łba i ogona!
Lub, że czują zapach cytrusowej skórki
Na... dzikim indyku! Tak mówił – „Wild Turkey”!
Więc gdy opowiadał to wszystko z przejęciem,
Aż się roześmiała: – Po, czy przed ucięciem...?!
I czy ptaka skubią, jak mu utną głowę?
A mięso wąchają pieczone, czy surowe?
Chyba się obraził... By go udobruchać,
Teraz Masza prosi, żeby zechciał słuchać:
Już w czternastym wieku Dymitr Doński witał
Kupców genueńskich, którzy aquavitę
Przywieźli do Moskwy... Minąć muszą lata,
Nim wnuk jego, Wasyl, smaczek destylatu
Z winogron pokocha. Mnicha Izydora
Car śle do Florencji z okazji soboru.
I choć prawosławnych sprawa ta dotyczy:
Jak słusznie stwierdzono, tylko katolicy
Mogą być zbawieni i trafić do nieba!
Misją Izydora jest ziemska potrzeba.
Mędrcom zostawiając teologii racje -
Próbuje gdzieś wykraść sekret destylacji.
Tak, w Klasztorze Cudów, pod okiem caratu,
powstał w całej Rusi pierwszy destylator!
I dziś pędzą wszyscy, na wsi i w stolicy!
Z cukru i buraków! Z żyta i pszenicy!
Z kłączy, bulw, oskomy, czy liści zawilca!
A jak przyjdzie bieda, to i z gumofilca!
Nie pijemy Waszej z tej prostej przyczyny:
Nasza jest jak kryształ, a Wasza jak... szczyny.
W naszej nic, a w Waszej smak dębowej nogi.
I Wy te szczyny z głodem, a my... pod pierogi!
Naszej nie czuć wcale, Wasza – beczką jedzie!
Co w niej wypalacie? Smród zepsutych śledzi?
Więc gdy o tym myślę, nie dziw się, Mój Miły,
Że skórki z cytrusa tak mnie rozśmieszyły...
Nawet w Waszych nazwach ławka taka krótka -
Ot, po prostu – „whiskey”... U nas słowo „wódka”
To bulbaczka, siwuszniak, samogon, samogonka,
zielienucha, pierwaczok, samodieł, pieriegonka.
A wiedz, że tu dopiero słownik się zaczyna,
Jest koniak „trzy buraki” i „pasza Angelina”.
Tak samogon łączy przedstawicieli sfer
Przeróżnych. Misie w Polsce mówią nań „Bimber”.
-„Bimber?!” - miś wykrzyknął. „Beam Bear??!!” - i aż podskoczył,
Opadła misiu szczęka, w wytrzeszczu trzeszczą oczy.
„Tasz ja jestem Beam Bear! Mój dziadek był Dżim Bim!
Tasz z cyrkiem my jeździli od Wilna aż na Krym!
Dzieciństwo ja spędził w namiocie cyrkowym.
No, dziadek, za występ w Powstaniu Styczniowym,
Bilet w jedną stronę dla całej rodziny
Dostał. Ile trwały całe przenosiny,
To ja nie pamiętam... Nie pamiętam wcale -
Gorączka odeszła, jak my za Uralem
Daleko już byli... Potem nowa troska -
Ledwie dojechali my do Chabarowska,
Gdzie miał być już koniec naszej poniewierce...
Nie doczekał dziadek... Pękło polskie serce...”
I tu niedźwiedź przerwał, pomilczał chwileczkę,
Łzę otarł, głośno smarknął, pociągnął z kubeczka.
Potem jeszcze jedną łzę otarł na boku
I snuł opowieść, że do Władywostoku
Dotarli na jesień. Tam przezimowali,
Potem na okręcie, byle tylko dalej
Od Rosji i jej brzegów... I w Ameryce
Zeszli na ląd jako nowi osadnicy.
Co dalej? - Jak, co dalej?! Tatuś smak miał taki,
Że mu smakowało, lecz tylko w Kentucky!
To jeszcze jej powie – u dziadka na grobie
Jest kamień z wyrytym: Dżim Bim. Przysiągł sobie,
Że jeśli Opatrzność da mu kiedyś syna,
To jego imię od dziadka się zaczynać
Będzie, ojcem kończyć. Bo jak się dowiedział
Od starej Indianki: imię dla niedźwiedzia
Przodków ma zawierać, a nie coś nowego.
I dobrze, gdy w imieniu jest coś... domowego.
Więc jeśli kiedyś pojawi się na świecie,
To imię „Jim Beam Bear” nosić będzie dziecię.
Co się dalej działo? Co tam dalej było?
Może to się Maszy wszystko tylko śniło?
Bo kiedy zbudziła się już o poranku-
Nikogo nie było! Puściutka polanka!
Lecz kiedy na jesień do Rosji wróciła,
To następnej wiosny... misiaczka powiła.
Właśnie jestem w trakcie degustacji tego zacnego trunku dzięki szczodrości Kolegi klepa. Chylę czoła i gardła dla Twórcy.