1. Przedestylowałem nastaw na rum sporządzony z melasy glinojeckiej. Pozostały dunder przelałem do plastikowego fermentora. Pokrywę zamknąłem, a miejsce na rurkę zostało zakryte jedynie gazą. To istotne, ponieważ w tym samym pomieszczeniu suszyłem owoce na zimę. Teraz zaczyna się właściwa opowieść. Dzikusy jakoś dostały się do dundru. Dowiedziałem się o tym, kiedy postanowiłem go wykorzystać. Dosłownie pachniał drożdżami, niczym podpiwek. Drożdżowy kożuch trafił na kompost, zaś dunder do kotła, gdzie go przegotowałem. Nie chciałem bowiem, żeby w zacierze pracowały również dzikie grzybki. Zacier sporządzony został z dwudziestu litrów dundru, piętnastu litrów wody i dziesięciu kilogramów świeżo ześrutowanego słodu pilzneńskiego. Zaszczepiony fermiolami wzorowo sobie odfermentował. Powstał problem, jak to gotować. Zdecydowałem się na odcedzenie młóta przed pędzeniem, żeby maksymalnie podkreślić rumowość. Dodałem także sześć litrów surówki pszenicznej, żeby destylat był nieco słodszy.
(Surówkę pszeniczną otrzymałem z destylacji zacieru sporządzonego, ze słodu pszenicznego.)
Destylat łączył zatem w sobie rum, single malta i staropolską okowitę. Ten trzeci element zdominował dwa pozostałe. Po zadębieniu i rocznym leżakowaniu osłabł jednak a do głosu doszły akcenty jęczmienne i melasowe. Jednym słowem;
eksperyment powiódł się. Uważam, że alkohole słodowe na bazie dundru rumowego stanowią ciekawą innowację. Wymagają dłuższego dojrzewania, lecz wynagradzają to później bogatym, łagodnym i niezwykle harmonijnym smakiem.
rum łiskowaty
-
Autor tematu - Posty: 468
- Rejestracja: wtorek, 27 wrz 2011, 11:37
- Krótko o sobie: Spokojny i uczynny ze mnie chłop.
- Ulubiony Alkohol: łiskacz domowy
- Status Alkoholowy: Bimbrownik
- Lokalizacja: Wschodnie Mazowsze
- Podziękował: 12 razy
- Otrzymał podziękowanie: 76 razy
Re: rum łiskowaty
Oj, to droga zabawa. Sklepowe melasy są koszmarnie drogie. Zapewne dałyby inny produkt. Szkoda, że skończyło nam się dojście do melasy w przyzwoitej cenie. Niestety nie znam nikogo, kto pływa do ciepłych krajów i mógłby dowieść nieco trzcinowego dobra. Sama koncepcja rumu łiskowatego wymaga jeszcze wielu eksperymentów. Choćby różnica pomiędzy użyciem różnych słodów.
Re: rum łiskowaty
Myślę aby zrobić coś takiego:
Sporządzić nastaw z jednego przepisu na rum, do niego dodać młóto które zostało po piwie. Warto? czy lepiej w jakiś inny sposób wykorzystać młóto?
Wcześniej myślałem dać młóto do cukrówki. Ale wczoraj wyczytałem, że w zwykłej cukrówce jest ok 200 substancji, których nie chcemy pić. Dlatego używamy kolumny aby się ich pozbyć, a tu z aromatu nic nie zostanie.
Jak to jest z zanieczyszczeniami?
Jak to się ma do rumu i zbożówek? Są tak samo zanieczyszczone jak cukrówka? Czy nie ma się czym przejmować?
Sporządzić nastaw z jednego przepisu na rum, do niego dodać młóto które zostało po piwie. Warto? czy lepiej w jakiś inny sposób wykorzystać młóto?
Wcześniej myślałem dać młóto do cukrówki. Ale wczoraj wyczytałem, że w zwykłej cukrówce jest ok 200 substancji, których nie chcemy pić. Dlatego używamy kolumny aby się ich pozbyć, a tu z aromatu nic nie zostanie.
Jak to jest z zanieczyszczeniami?
Jak to się ma do rumu i zbożówek? Są tak samo zanieczyszczone jak cukrówka? Czy nie ma się czym przejmować?
-
- Posty: 5376
- Rejestracja: czwartek, 7 maja 2009, 12:55
- Podziękował: 39 razy
- Otrzymał podziękowanie: 666 razy
- Kontakt:
Re: rum łiskowaty
To Cię powinno zainteresować:
mlotowka-eksperyment-t10847.html
mlotowka-eksperyment-t10847.html
www.destylatorymiedziane.pl
"Zwykle jest tak, że im bardziej wóda śmierdzi drożdżami, pogonami i syfem, tym bardziej producent zasłania się "tradycją", "pracą w gorzelni" albo "dziadkiem bimbrownikiem"
"Zwykle jest tak, że im bardziej wóda śmierdzi drożdżami, pogonami i syfem, tym bardziej producent zasłania się "tradycją", "pracą w gorzelni" albo "dziadkiem bimbrownikiem"
-
Autor tematu - Posty: 468
- Rejestracja: wtorek, 27 wrz 2011, 11:37
- Krótko o sobie: Spokojny i uczynny ze mnie chłop.
- Ulubiony Alkohol: łiskacz domowy
- Status Alkoholowy: Bimbrownik
- Lokalizacja: Wschodnie Mazowsze
- Podziękował: 12 razy
- Otrzymał podziękowanie: 76 razy
Re: rum łiskowaty
Pytanie za przysłowiowe 100 punktów brzmi;
Czemu tym razem się nie udało?
Muszę drobiazgowo opisać sprawę, aby naświetlić nietypowe zagadnienie. Liczę na to, że w merytorycznej dyskusji zdołamy problem rozwiązać.
Rozrobiłem melasę z wodą w stosunku 1 na 1,5. Tj. 20 litrów melasy i 30 litrów wody. Niestety tokaje nie ruszyły nastawu. Zastosowałem zatem, z konieczności, gorzelnicze drożdże do owoców. Jedna paczka wystarczyła, aby beczkę przefermentować. Elegancko na kolumnie to przepędziłem. Długi odbiór przedgonu poskutkował naprawdę przyzwoitym rumem, który został zadębiony. Tak oto otrzymałem dunder, na którym postanowiłem sporządzić zacier ze słodu pszenicznego. Proporcja, mniej więcej, kilogram słodu, na trzy litry dundru. Nie byłem pewien, czy enzymy słodowe dadzą radę, więc wspomogłem je scukrzającym i zmniejszającym lepkość. Maksymalna temperatura podczas zacierania nie przekroczyła 65°C. Chciałem pozostawić przy życiu amylazy, żeby, w razie czego, scukrzyły resztki skrobi podczas fermentacji. Po schłodzeniu brei zadałem fermiole i spotkała mnie pierwsza przykra niespodzianka. Bulkały dosłownie ledwo co. Zdziwiło mnie to, bo poprzedni rum, ten jęczmienny, pracował na fermiolach znakomicie. Trudno się mówi. Dodałem tzw. gotowce, czyli drożdże z torebki. Konkretnie professional whisky yeast a one ruszyły natychmiast. Po zakończonej fermentacji zamieszałem zacier i tu kolejne zdziwienie. Wydał mi się gęstszym, niż w chwili studzenia. Zdumiewające, ponieważ dotychczas sytuacja wyglądała odwrotnie. Pomimo tego postanowiłem podjąć próbę przepędzenia rumu pszenicznego. Wyłączyłem sprzęt, gdy zawór bezpieczeństwa psiknął parą. Poczekałem, aż płaszcz ostygnie i spróbowałem grzać małą mocą. Nic z tego, znów musiałem graty wyłączyć. Po paru godzinach rozkręciłem graty. Sąsiad sitem ziarno wyciągnął i żeśmy uradzili, żeby chociaż samo rzadkie przegotować. Znowu płaszcz się przegotował. Kocioł wyłączyłem i powiedziałem sobie, iż poddaję się. Porażkę poniosłem i trza się z tym pogodzić. Największym zaskoczeniem było dla mnie czyszczenie kotła na następny dzień. Płyn, w którym pozostawiliśmy małą ilość zboża, zmienił się dosłownie w galaretę. Wszystko do wyrzutu. Niepowodzenie podłamało mnie, przyznam się bez udawania optymisty na siłę. Dodatkowo zdołowało mnie to, że za Chiny Ludowe nie rozumiem, dlaczego tym razem rum zbożowy tak kompletnie mi nie wyszedł. Poprzednim razem taki smerfny trunek wypsociłem a teraz mogiła po prostu. Na razie dam sobie spokój z rumami zbożowymi. Wrócę do tematu, gdy jako tako do siebie dojdę.
Czemu tym razem się nie udało?
Muszę drobiazgowo opisać sprawę, aby naświetlić nietypowe zagadnienie. Liczę na to, że w merytorycznej dyskusji zdołamy problem rozwiązać.
Rozrobiłem melasę z wodą w stosunku 1 na 1,5. Tj. 20 litrów melasy i 30 litrów wody. Niestety tokaje nie ruszyły nastawu. Zastosowałem zatem, z konieczności, gorzelnicze drożdże do owoców. Jedna paczka wystarczyła, aby beczkę przefermentować. Elegancko na kolumnie to przepędziłem. Długi odbiór przedgonu poskutkował naprawdę przyzwoitym rumem, który został zadębiony. Tak oto otrzymałem dunder, na którym postanowiłem sporządzić zacier ze słodu pszenicznego. Proporcja, mniej więcej, kilogram słodu, na trzy litry dundru. Nie byłem pewien, czy enzymy słodowe dadzą radę, więc wspomogłem je scukrzającym i zmniejszającym lepkość. Maksymalna temperatura podczas zacierania nie przekroczyła 65°C. Chciałem pozostawić przy życiu amylazy, żeby, w razie czego, scukrzyły resztki skrobi podczas fermentacji. Po schłodzeniu brei zadałem fermiole i spotkała mnie pierwsza przykra niespodzianka. Bulkały dosłownie ledwo co. Zdziwiło mnie to, bo poprzedni rum, ten jęczmienny, pracował na fermiolach znakomicie. Trudno się mówi. Dodałem tzw. gotowce, czyli drożdże z torebki. Konkretnie professional whisky yeast a one ruszyły natychmiast. Po zakończonej fermentacji zamieszałem zacier i tu kolejne zdziwienie. Wydał mi się gęstszym, niż w chwili studzenia. Zdumiewające, ponieważ dotychczas sytuacja wyglądała odwrotnie. Pomimo tego postanowiłem podjąć próbę przepędzenia rumu pszenicznego. Wyłączyłem sprzęt, gdy zawór bezpieczeństwa psiknął parą. Poczekałem, aż płaszcz ostygnie i spróbowałem grzać małą mocą. Nic z tego, znów musiałem graty wyłączyć. Po paru godzinach rozkręciłem graty. Sąsiad sitem ziarno wyciągnął i żeśmy uradzili, żeby chociaż samo rzadkie przegotować. Znowu płaszcz się przegotował. Kocioł wyłączyłem i powiedziałem sobie, iż poddaję się. Porażkę poniosłem i trza się z tym pogodzić. Największym zaskoczeniem było dla mnie czyszczenie kotła na następny dzień. Płyn, w którym pozostawiliśmy małą ilość zboża, zmienił się dosłownie w galaretę. Wszystko do wyrzutu. Niepowodzenie podłamało mnie, przyznam się bez udawania optymisty na siłę. Dodatkowo zdołowało mnie to, że za Chiny Ludowe nie rozumiem, dlaczego tym razem rum zbożowy tak kompletnie mi nie wyszedł. Poprzednim razem taki smerfny trunek wypsociłem a teraz mogiła po prostu. Na razie dam sobie spokój z rumami zbożowymi. Wrócę do tematu, gdy jako tako do siebie dojdę.