Bimbrownicze opoweiści

Tu możecie pisać posty, które mają wymiar bardziej filozoficzny niż teoretyczny na temat alkoholu wytwarzanego w domu...
Awatar użytkownika

Autor tematu
Kucyk
1700
Posty: 1704
Rejestracja: wtorek, 7 paź 2008, 15:51
Krótko o sobie: Staram się odbierać świat z lekkim przymrużeniem oka ;)
Status Alkoholowy: Starszy Dziobomocznik
Otrzymał podziękowanie: 157 razy

Post autor: Kucyk »

"Gdy bimber zaszumi w głowie
Cały świat nabiera treści
Wtedy chętnie słucha człowiek
Różnych opowieści"


A co Wy na to, Bracia Destylerzy, aby stworzyć kącik bimbrowniczych opowieści? I tych przy chłodnicy zasłyszanych, i tych po spożyciu wymyślonych?
promocja
Awatar użytkownika

Qba
700
Posty: 706
Rejestracja: wtorek, 26 sie 2008, 19:17
Krótko o sobie: Mówię mało, myślę dużo, czasem coś odpędzę, czasem coś wypiję.
Ulubiony Alkohol: Wino z własnnej winnicy. Bimber tatusia.
Status Alkoholowy: Winiarz
Lokalizacja: Bydgoszcz
Podziękował: 138 razy
Otrzymał podziękowanie: 177 razy
Kontakt:
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Qba »

Świetny pomysł! W swojej destylacyjnej karierze było kilka ciekawych akcji. Warto by o nich napisać koledzy:)
Alkohole-domowe.com - Przepisy, wiedza, forum
Alkohole-domowe.pl - Zakupy, asortyment, zaopatrzenie
Awatar użytkownika

Autor tematu
Kucyk
1700
Posty: 1704
Rejestracja: wtorek, 7 paź 2008, 15:51
Krótko o sobie: Staram się odbierać świat z lekkim przymrużeniem oka ;)
Status Alkoholowy: Starszy Dziobomocznik
Otrzymał podziękowanie: 157 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Kucyk »

Witam zacne Bimbrogrono!

Jako, że zarzucony przeze mnie temat spotkał się z ogromnym odzewem (cała 1 odpowiedź), pomyślałem, że dam coś na rozruch. Napisałem kiedyś, będąc oczywiście „pod wpływem”, takie opowiadanie z bimbrem w tle, którego akcja rozgrywa się na stacji kolei wąskotorowej (zboczenie zawodowe) której próżno szukać na kolejowych mapach. Opowiadanie jest w 100% zmyślone, chociaż oparte o kolejowe realia i dlatego, jako, że część słów może być niezrozumiała dla „niekolejarzy”, na dole wyjaśniam niektóre fachowe zawiłości, jeśli by ktoś miał ciekawość co to takiego jest nastawnia, czy pędnia.
Nazrazie, na próbę daję część pierwszą. Miłej lektury! :D


Stacja Sztokerowo Wąskotorowe była styczną* ze stacją normalnotorową. Jeszcze niedawno duży ruch towarowy powodował, że nie było czasu na głupoty, jednak spadające przewozy, a co za tym idzie coraz więcej wolnego czasu powodowało, że w umysłach niektórych sztokerowskich kolejarzy rodziły się pomysły daleko wykraczające poza ogólnie przyjęte ramy normalności...

Wydarzenia dnia wczorajszego powodowały że zwrotniczemu Jerzemu Kapslowi droga do pracy przebiegała ciężko. Wprawdzie to, ze ogólnie jakoś nim telepie tłumaczył porannym chłodem, a to że bardzo mu się chce pić, tym, że zupa była za słona, ale już braku jednego służbowego gumiaka i ostatnich dwudziestu złotych z funduszu zaskórniakowego nie mógł sobie wyjaśnić inaczej, jak tym że wczoraj ostro pochlał. Małe zielone króliczki i bordowy słonik hasające w mokrych od porannej rosy trawach, które ciągle machały do niego łapkami mówiąc coś chyba po hiszpańsku utwierdzały zwrotniczego w przekonaniu że proces trzeźwienia nieubłaganie się rozpoczął. Nie było to wcale staremu Jerzemu po myśli. Kiedyś, jeszcze tydzień temu nie przejmował by się tym stanem rzeczy, gdyż wiedział, że znajdzie ukojenie gdy tylko przekroczy próg nastawni*. Jednak teraz sytuacja była wręcz tragiczna. Słonik gdzieś zniknął, za to króliczki stawały się coraz bardziej natrętne...

Stacja Sztokerowo Wąskotorowe, jak każda poważna stacja, posiadała swego Naczelnika. Był nim Zenon Pająk, postawny mężczyzna po pięćdziesiątce, który purpury swego nosa na pewno nie odziedziczył po tatusiu. Należał on do typu ludzi powszechnie nazywanych jajcarzami. Sam uważał siebie i swoje dowcipy za pierwszorzędne. Inne zdanie mieli ci, których owe kawały dotyczyły bezpośrednio. Lubił na przykład w nocy, z krzaków dać maszyniście spychającemu esemką* wagony na transportery*, sygnał „do mnie”, w momencie, gdy przed rampą nie było akurat transportera. Obserwował przez chwilę jak 60-cio tonowa „krowa”* spada z rampy, po czym ulatniał się chyłkiem rechocząc pod nosem. Kiedyś wsadził, mającego lęk wysokości, robotnika Gąsiorowskiego na szafkę BHP. Biedak siedział tam całą noc bo bał się zejść. Rano Naczelnik pomógł mu opuścić się na ziemię wywracając szafkę, oczywiście razem z robotnikiem. Czasem jednak żarty kończyły się dla Pająka nieoczekiwanie. Raz ujrzał idącą z siatami na targ własną teściową. Gdy kobieta szła torem nr 7 polecił odrzucić* na ten tor pusty wagon kryty. Nie spodziewał się że pani Halinka jest tak twarda. Kobiecie nic się nie stało, za to wagon wykoleił się obiema osiami i przewrócił na bok tak niefortunnie, ze złamał słup elektryczny zrywając jednocześnie przewody. Lekko oszołomiona zderzeniem pani Halinka gdy już doszła do siebie, stwierdziła, jak później zeznała na Milicji, że w wyniku kolizji z wagonem nastąpiło stłuczenie dwóch i pęknięcie trzech jajek od kury Grzefilki, które niosła celem sprzedaży na targ. To skłoniło kobietę do poszukiwania sprawcy incydentu. W momencie omijania wagonu zaplątała się w będące ciągle pod napięciem zerwane przewody elektryczne. Lekkie porażenie prądem o napięciu 400V wprawiło panią Halinkę we wściekłość, tym bardziej, że łuk elektryczny, który zapalił się w chwili wyplątywania pomiędzy przewodami popalił jej waciak. Podeszła do grupy gapiących się kolejarzy i zadając silny cios w głowę pierwszemu z brzegu, przekonała pozostałych od wskazania dowcipnisia. W tym czasie Naczelnik był już na drugim końcu stacji i przed oczami mając perspektywę nieuniknionego, wieczornego spotkania z teściową w domu, szukał pieniędzy na zakup odpowiedniej ilości alkoholu, który, jak wiadomo, ma działanie znieczulające. Z tym znieczulaniem, jednak przesadził i dotarł do domu dopiero rano, po tym jak obudził się na gigantycznym kacu w rowie. Finałem żartu były trzy szwy założone na twarzy pana Zenona, dwa tygodnie pobytu w szpitalu, pól roku spania w komórce przy domu i zakaz przetaczania odrzutem na stacji Sztokerowo Wąsk. Robotnik, który dostał cios od pani Halinki, zmarł po trzech dniach w szpitalu nie odzyskawszy przytomności.

Stacja Sztokerowo Wąsk. posiadała, jak każda poważna stacja także nastawnię. Była to nastawnia dysponująca*, ponieważ dysponowała czterema beczkami do nastawiania zacieru. Posiadała, jak każda prawdziwa nastawnia, pędnie* złożone z rurek miedzianych odpowiednich długości i baniek na mleko z wmontowanymi grzałkami. Pędnie służyły, jak sama nazwa wskazuje, pędzeniu bimbru, na który to produkt zapotrzebowanie wśród kierownictwa i załogi stacji nie słabło. Regulamin Techniczny Stacji przewidywał przeprowadzanie odpraw przed zmianowych codziennie rano właśnie w nastawni. Oj, co tam się co rano odprawiało!... Zwrotniczowie, manewrowi, członkowie drużyn pociągowych, dyspozytorzy, wszyscy jak jeden przechylali drżącymi dłońmi musztardówki wlewając mniej, lub bardziej mętną ich zawartość od spragnionych gardeł. Nastawnia dawała energię, spokój wewnętrzny i motywację do jeszcze wydajniejszej pracy dla całego personelu.

Naczelnik Pająk sam jednak nie gustował w owym produkcie regionalnym jaki stanowił pędzony tu samogon. Naczelnik dzień rozpoczynał alpagą. Co rano, gdy wchodził do swego gabinetu, młody asystent Woźniak witał go słowami „Dzień dobry panie szefie” i natychmiast przykrywał stół serwetą z „Planu pracy drużyn trakcyjnych*” na której stawiał świeżo umyty słoik po klopsikach. Naczelnik wtedy mierzył Woźniaka swoim groźnym, choć lekko wodnistym wzrokiem i skinięciem głowy odpowiadał na „dzień dobry” dając jednocześnie do zrozumienia że asystent może usiąść. Przy akompaniamencie stękań i posapywań Pająk lokował się w fotelu i rozpoczynał rytuał spożywania śniadania. Pierwszą czynnością było wypicie jednym haustem słoika wina. Po tym następowało beknięcie i mlaskanie. Następnie na obrusie z „Planów” z głośnym klapnięciem lądowała wędzona makrela otulona w gazetkę sprzed tygodnia. Czasem zamiast „makrela giełdowego” pan Zenon wyciągał pęto pasztetowej. Wożniak wiedział ze należy wtedy natychmiast podać na stół „talerz” z druku R-7 na który zostaną wyplute skóry dla warsztatowego kota Klakiera. Po rozszarpaniu makreli Pająk wyrównywał lekki przechył ciała słoikiem alpagi zapodanym „na drugą nogę” i rozpoczynał dzień pracy. Zaczynał, oczywiście, od udania się do nastawni na odprawę.

Sztokerowscy kolejarze stanowili zgrany zespół. Oprócz tego, wiadomo, jaki pan, taki kram, więc podobnie jak Naczelnik nie stronili ani od kielicha, ani od psikusa. Raz, gdy Pająk szczególnie zalazł im za skórę wymiotując po pijaku do beczki z dojrzałym już zacierem, postanowili się odegrać. Któryś namówił Woźniaka aby ten wrzucił przełożonemu od wina kwasa. Załoga miała niezłą zabawę bo Naczelnik tańczący nago pod żurawiem wodnym, a potem wyjawianie przez niego tajemnicy wszechświata gołębiom siedzącym na daszku szaletu było raczej zabawne. Natomiast to co nastąpiło później miało się okazać raczej niezbyt wesołe. Pan Zenon pod wpływem LSD doznał takich halucynacji i zobaczył takie rzeczy, że przeszedł na buddyzm...
C.D.N.

Wyjaśnienia:

Stacja styczna – stacja, na której są i tory normalne (1435mm), i wąskie (np. 1000, czy 750mm) i istnieje możliwość przeładunku towarów z wagonów normalnotorowych do wąskotorowych i na odwrót.
Nastawnia – budynek na stacji z którego sterowane są semafory i zwrotnice.
Esemka – normalnotorowa manewrowa lokomotywa spalinowa do przetaczania wagonów po stacji.
Transporter – wąskotorowa platforma, mająca na sobie szyny, na które można zepchnąć na specjalnej rampie, wagon normalnotorowy i dalej ciągnąć go po wąskim torze (żeby nie trzeba było przeładowywać towarów).
60-cio tonowa krowa – zwyczajowe określenie na wielką, normalnotorową węglarkę (najpopularniejszy wagon towarowy na PKP).
Odrzycanie, przetaczanie odrzutem – przestawianie wagonów przez lekkie popchnięcie jego lokomotywą i dalej wagon już sam jedzie.
Nastawnia dysponująca – główna, najważniejsza nastawnia na stacji, jeśli stacja jest tak duża, że jedną nastawnią się jej nie da obsłużyć.
Pędnia – linka stalowa idąca z nastawni, służąca do przestawiania np. zwrotnicy czy semafora, tu nazwa została użyta w innym celu.
Plan pracy drużyn trakcyjnych, wykaz R-7 itp. – druki do wypełniania – wytwory kolejowej biurokracji, najczęściej formatu rozłożonej „Wyborczej”
Awatar użytkownika

Juliusz
1050
Posty: 1066
Rejestracja: środa, 10 wrz 2008, 16:28
Krótko o sobie: Amator alkoholniarz, ciekawy.
Ulubiony Alkohol: Whiskey.
Status Alkoholowy: Drinker
Lokalizacja: Australia
Podziękował: 82 razy
Otrzymał podziękowanie: 128 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Juliusz »

Gratuluję ponadprzeciętnego umysłu twórczego!

Historyjka miła i dość męska ale za to autentycznie edukująca o intymnych sprawach kolei, stacji, urządzeń i ludzi...

Dzięki za dobry pomysł słowniczka - masz rację Kucyk nowe pojęcia były dla mnie zupełnie nie znane.

Zdejmuję czapkę.
Jules
Moją pasją są suwaki logarytmiczne jednostronne

Zbiornik BAKU
10
Posty: 16
Rejestracja: piątek, 14 lis 2008, 20:05
Otrzymał podziękowanie: 1 raz
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Zbiornik BAKU »

:bardzo_zly: PEŁNY ODLOT OPOWIADANKO, gdzie można nabyć tomik z całą opowieścią, bo fabuła wciągnęła mnie bezgranicznie! :respect:
Pozdrawiam BAKU
---------------------------------------------------
Rozlewamy nasze wytwory na podłodze
i wlewamy, do butelek szmatą:

ŻYWIEC PRAWIE JAK PIWO!!!
Awatar użytkownika

Autor tematu
Kucyk
1700
Posty: 1704
Rejestracja: wtorek, 7 paź 2008, 15:51
Krótko o sobie: Staram się odbierać świat z lekkim przymrużeniem oka ;)
Status Alkoholowy: Starszy Dziobomocznik
Otrzymał podziękowanie: 157 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Kucyk »

Spoko, dostaniesz ode mnie egzemplarz autorski. A tak ogólnie, to czas zapodać drugą część, tylko muszę trochę ocenzurować ją, żeby się niektóre sceny dzieciom po nocach nie śniły... Hehehe :twisted:
Awatar użytkownika

Autor tematu
Kucyk
1700
Posty: 1704
Rejestracja: wtorek, 7 paź 2008, 15:51
Krótko o sobie: Staram się odbierać świat z lekkim przymrużeniem oka ;)
Status Alkoholowy: Starszy Dziobomocznik
Otrzymał podziękowanie: 157 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Kucyk »

Jako, że czas nadszedł zapodaję drugą część kolejowej opowieści z nutą bimbrowniczej treści o tym, co się zdarzyło na stacji Sztokerowo Wąskotorowe.

W poprzednim odcinku poznaliśmy stację Sztokerowo Wąsk., zwyczaje na niej panujące, ale przede wszystkim zwyczaje i samą osobę Naczelnika – Zenona Pająka, starego pijusa i kawalarza, który pod wpływem dowcipu zrobionego mu, za namowa innych kolejarzy, przez Asystenta Woźniaka (wrzucenie LSD do winka) doznał takich halucynacji i zobaczył takie rzeczy, że przeszedł na buddyzm (o czym jeszcze sztokerowscy kolejarze nie wiedzą...). Zapraszam do lektury!

Asystent Woźniak siedział wygodnie rozparty w fotelu szefa. Od czterech dni Naczelnik nie pojawił się w pracy. Na początku Woźniak miał wyrzuty sumienia że brał udział w psikusie z kwasem, jednak po pewnym czasie wyrzuty zostały zastąpione myślami że istnieje pewna szansa aby to on objął stanowisko Naczelnika Stacji. Czuł się w gabinecie coraz pewniej i nawet przed lustrem, zawieszonym za zasłonką obok obtłuczonej umywalki, w której co rano mył Pająkowi słoik po klopsach, ćwiczyć zaczął groźne miny. A i fotel na którym obecnie przebywał znacznie bardziej przypadł mu do gustu niż twarde krzesło na którym siadywał jeszcze niedawno. Minuty płynęły leniwie, specjalnie nie było co robić. Dla zabicia czasu Woźniak strzelał do stojącego na szafce znanego słoika po klopsach ze spluwy zrobionej z obudowy od długopisu. Amunicją początkowo były kulki ukręcone z produktów wydłubanych z nosa, po wyczerpaniu się złoża tego surowca pociskami stały się kawałki starannie przeżutej serwetki. Dochodziła godzina siódma. Gdy właśnie miała nastąpić kolejna salwa, drzwi od gabinetu otwarły się z rozmachem. Asystent pobladł i poczuł że na chwile stanęło mu serce. W drzwiach stał Naczelnik Zenon Pająk. Nie był to ten sam Pająk jakiego znał. Człowiek ten nie miał wodnisto-krowiego spojrzenia, nie zalatywało od niego „Popularnymi” i przetrawionym winem, brakowało też zwyczajowej siatki na wędzonego makrela giełdowego. Oczy przybysza lśniły jakimś dziwnym blaskiem, zaś nienaganny strój i trzymana rasowo pod pachą aktówka godne były przynajmniej Dyrektora DOKP*.
- Co robicie Woźniak w moim fotelu!?- Ryknął naczelnik. Woźniak przecisną się pod stołem i stojąc na baczność za swoim krzesłem wypowiedział jednym tchem jedyne co przyszło mu w tej chwili do głowy.
- Dzień dobry panie szefie!
- Naczelniku! – Ryknął znowu Pająk.
- Dzzzieńńńdobry ppanie nanaczelniku..! – Wycedził przerażony asystent. Nagle doszło do niego że wygląd i zachowanie zwierzchnika uległy zmianie lecz głos pozostał ten sam. Cóż sznaps-barytonu nie można się pozbyć przez cztery dni - pomyślał. Zenon skinął głową i począł usadawiać się w swoim fotelu, w tej samej chwili stół przykrył obrus z „Planu pracy drużyn trakcyjnych”. Woźniak jednak nie zobaczył wywołanego tym faktem lekkiego skrzywienia szefa, gdyż pojawił się przed nim a raczej nad nim problem, który mógł jeszcze bardziej zaognić sytuacje. Na szafie stał słoik, który właśnie w tej chwili powinien był stanąć przed zwierzchnikiem a który był cały oblepiony kawałkami mokrych serwetek i żółto-szarymi glutami. W przypływie emocji nie był w stanie nic innego zrobić jak niezdarnie otrzeć ręką zewnętrzną powierzchnie. Część farfocli zeszła, jednak gile z nosa zdążyły już przyschnąć i za nic nie dawały się usunąć. Nie było wyjścia. Na „Planie pracy” wylądował niezbyt czysty słoik...
-Zabieraj mi to stąd!
Asystent złapał słoik i pod kranem zaczął nerwowo odmaczać gluty. Ukradkiem obserwował dalsze poczynania Zenona. W miarę upływu czasu ruchy rąk przy myciu słoika stawały się coraz wolniejsze aż w końcu całkiem ustały a uczucie strachu przeszło w ogromne zdziwienie. Oto naczelnik postawił przed sobą na stole butelkę z... mlekiem! Nie jak przez pięć ostatnich lat wino marki Wino. Na stole stała prawdziwa butelka z mlekiem zamknięta kapslem z aluminiowej folii. Nie zważając że jeszcze tu i tam nie do końca wszystko się odmoczyło, Woźniak wytarł szkło w zasłonkę i postawił obok szefa.
- Co to za obyczaje żeby pić ze słoika? – Oburzył się Pająk – Proszę o szklankę.
Asystent zdziwił się nieco tą prośbą, gdyż pamiętał że przez ostatnie pięć lat szef wypowiadał podobnie brzmiące zdanie w którym wyrazy „słoik” i „szklanka” były używane w odwrotnej kolejności. Po chwili na stole stanęła szklanka. Naczelnik napełnił ją mlekiem i wypił do połowy.
- Wstaw to na szafę – Polecił podając jednocześnie posążek jakiegoś wesołego, brzuchatego jegomościa. Asystent wykonał polecenie.
- Umocuj to jakoś i zapal – Podał podwładnemu trzy dziwne patyczki. Wyglądały jak pałka wodna, były tylko 20 razy chudsze i twardsze. Wożniak wbił je cieńszymi końcami w jabłko i ze strachem podpalił. Okazało się ze owe „pałki wodne” wydzielają całkiem przyjemny zapach.
- To kadzidełka, odganiają złe duchy, a posążek przedstawia Buddę, nieuku! – Powiedział Zenon do zdezorientowanego asystenta, po czym uczynił coś czego podwładny nie mógł zrozumieć – polał posążek resztką mleka ze szklanki mamrocząc coś pod nosem w niezrozumiałym dialekcie, po czym usiadł i zaczął przygotowania do śniadania. I tym razem Woźniak nie mógł się nadziwić. Zamiast makreli z gazety na stole pojawiła się miseczka jakiegoś zielska. Nie wiedział co począć jednak na wszelki wypadek nieśmiało podsuną druk R-7, jeśli coś by miało być dla warsztatowego kota - Klakiera.
- Po co mi to? To kiełki soi i kuskus. Kot tego nie zje. – Wytłumaczył, po czym za pomocą jakiś dziwnych patyków opróżnił miseczkę – No, czas zrobić odprawę. A ty bierz się do roboty! – Powiedział chowając przybory śniadaniowe, po czym wyszedł lekko trzaskając drzwiami. Osłupiały Woźniak długo jeszcze nie mógł dojść do siebie...
CDN...

*DOKP – Dyrekcja Okręgowa Kolei Państwowych – odpowiednik np. województwa w podziale administracyjnym.
Awatar użytkownika

Juliusz
1050
Posty: 1066
Rejestracja: środa, 10 wrz 2008, 16:28
Krótko o sobie: Amator alkoholniarz, ciekawy.
Ulubiony Alkohol: Whiskey.
Status Alkoholowy: Drinker
Lokalizacja: Australia
Podziękował: 82 razy
Otrzymał podziękowanie: 128 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Juliusz »

Witam.

Widzę, że powstaje nowela. Nie ukrywam, że masz talent nie tylko do pędzenia... gratulacje.

Idea podania Naczelnikowi kwasu i jego przejścia na Buddyzm jest wyśmienita.


Definitywnie czekam (y) na dalszy ciąg.

:respect:

Jules
Moją pasją są suwaki logarytmiczne jednostronne

Zbiornik BAKU
10
Posty: 16
Rejestracja: piątek, 14 lis 2008, 20:05
Otrzymał podziękowanie: 1 raz
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Zbiornik BAKU »

Szarpiesz ludziom nerwy takimi krótkimi fragmencikami i tyle!
Jak tu się na pracy skoncentrować?
Pozdrawiam BAKU
---------------------------------------------------
Rozlewamy nasze wytwory na podłodze
i wlewamy, do butelek szmatą:

ŻYWIEC PRAWIE JAK PIWO!!!
Awatar użytkownika

Juliusz
1050
Posty: 1066
Rejestracja: środa, 10 wrz 2008, 16:28
Krótko o sobie: Amator alkoholniarz, ciekawy.
Ulubiony Alkohol: Whiskey.
Status Alkoholowy: Drinker
Lokalizacja: Australia
Podziękował: 82 razy
Otrzymał podziękowanie: 128 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Juliusz »

Dokładnie BAKU. Rozumiem, że Kucyk stosuje tu reklamowy chwyt psychologiczny: da kawałek, zainteresuje, rozpali ciekawość i emocje a potem każe czekać.

Jako najstarszy stopniem:
- Kucyk! Natychmiast siadaj i pisz! Jak się będziesz ociągał to sprawimy Ci tu bimberbaty!

Juliusz S.
Moją pasją są suwaki logarytmiczne jednostronne

podko
1
Posty: 1
Rejestracja: sobota, 3 kwie 2010, 11:03
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: podko »

Witam, jako początkujący forumowicz stanowczo domagam się dalszego ciągu opowieści.

pozdrawiam
podko
Awatar użytkownika

Autor tematu
Kucyk
1700
Posty: 1704
Rejestracja: wtorek, 7 paź 2008, 15:51
Krótko o sobie: Staram się odbierać świat z lekkim przymrużeniem oka ;)
Status Alkoholowy: Starszy Dziobomocznik
Otrzymał podziękowanie: 157 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Kucyk »

Kolejne opowieści ze Sztokerowa będą niebawem, ale dziś zapraszam na coś świątecznego.

Opowieść przedwigilijna.

Źle się tego roku zapowiadała Gwiazdka, a to za sprawą Mikołaja który popadł w alkoholizm. Zaczęło się to w październiku gdy jeden z elfów zmontował prosty pot still i za jego pomocą grzmocił gdzieś w zakamarku mętną berbeluchę na starych ozdobach choinkowych z cukru. Dość szybko Mikołaj dowiedział się o tym procederze, bo nie trudno spostrzec pijanego elfa który leżąc na środku podwórka, dodatkowo narżnął w gacie i śmierdział okrutnie. Mikołaj zarekwirował aparat, ale popełnił błąd zasadniczy – nie zniszczył go od razu jak to przepisy nakazywały. Po kilku dniach sam zaczął z niego korzystać, co, jak się później okazało, było zgubne w skutkach.

Mikołaj ogólnie nie pijał alkoholu. Nie to, że był abstynentem, po prostu mieszkał na biegunie północnym, czyli tam, gdzie nie ma sklepów monopolowych, zaś wykradanie flach, jak i czegokolwiek innego z prezentów było dla niego niedopuszczalne. Owszem, nie raz umoczył dzioba na międzynarodowych spotkaniach, gdzie zawsze obecny był jego kumpel po fachu a zarazem bliski sąsiad – Dziadek Mróz. Wszak wiadomo, że z sąsiadami żyć trzeba dobrze, zaś Dziadek nie zjawiał się na zjazdach inaczej, niż wyposażony w kanister spirytusu „kukurydziaka” i aktówkę z plastrem solonej słoniny. Dodatkowo Dziadek Mróz, którego w Rosji nie bez powodu zwą Moroz Krasnyj Nos był głuchy, zwłaszcza wobec stwierdzeń „nie piję” czy „nie lej po tyle”.

W swym domu na biegunie w Mikołaj nie odczuwał potrzeby spożywania trunków, jednak ostatnio coś w nim się zmieniło – chciał się jakoś rozweselić, bo czuł się wypalony. Może zaczął odczuwać że się starzeje, może tęsknota za bliskością kobiety to sprawiła? Trzeba bowiem wiedzieć, że rozpowiadane tu i ówdzie historie o rzekomo istniejącej Pani Mikołajowej są bredniami. Mikołaj zażywał cielesnej przyjemności jedynie z bardzo niegrzecznymi nastolatkami smagając je swą rózgą po wypiętych pupach, ale było to tylko raz w roku, bo cotygodniowego obsiorbywania pały przez bezzębne renifery raczej nie można zaliczyć do stosunków damsko – męskich.

Po zarekwirowaniu alembika przez kilka wieczorów wspominał spotkania z Mrozem i towarzyszące im solidne libacje. Przypomniał sobie, że ów lany z kanistra kukurydziak zawsze dodawał mu chęci do życia i wprawiał w dobry humor, choć następne dwa dni były wyjęte z życiorysu. Potem wykoncypował, że na owych popijawach zawsze walił całymi szklankami, bo inaczej nie można było, i może stąd te pękania czaszki i rzygania żółcią się brały. Ale gdyby nie pić tak ostro, tylko po kieliszeczku, i to małym...

Tak postanowił zrobić – wyprodukować a następnie spożyć swój własny alkohol. Miał przeczucie, że może to odmienić jego życie. W tym trzymała go nie tylko świadomość istnienia przysłowia „Na frasunek – dobry trunek!”, ale również maksyma jego kolegi z północnej Polski – Gwiazdora: „Alkohol pity z umiarem nie jest szkodliwy nawet w największych ilościach”.

Chciał dogadać się z elfem, żeby wyjaśnił mu sztukę produkowania napoju rozweselającego, jednakże elf zrozpaczony że został odebrany mu aparat wychlał cały posiadany bimber na raz z obawy przed konfiskatą, po czym zabłądził wśród lodów i został strawiony przez niedźwiedzia polarnego. Nie mając innego wyjścia Mikołaj zalogował się na portalu Alkohole Domowe. Jeszcze tego samego dnia nastawił zacier na różnych zapleśniałych słodkich ozdobach choinkowych które walały się wszędzie po chacie. Po tygodniu dokonał pierwszego odpędu i rektyfikacji. Sprzęt działał należycie i, pomimo zastosowania wężyków igielitowych, trunek wychodził dość dobry.

Mikołaj zasiadł przed zastawionym stołem. Po środku stał dzbanek z samogonem, zaś po bokach piętrzyły się góry wędlin z renifera. Nalał z namaszczeniem sobie trunku do szklaneczki, wypił, lekko się krztusząc zagryzł kawałkiem kiełbasy i usiadł rozparty w fotelu. Ciepło i błogość rozlały się po ciele świętego. Było to niesamowicie dobre i czyste uczucie. Mikołaj nalał sobie drugą szklaneczkę...

Poranek nie należał do najmilszych. W prawdzie nie był on taki, jak po libacji z Dziadkiem, kiedy opis dnia można by zacząć od słów: wstałem rano i obejrzałem Telekspress, jednak kac u niewytrenowenego Mikołaja dawał się we znaki. Jakoś ogarnął bajzel w domu i stwierdził, że właściwie już w miarę dobrze się miewa. Zasmucił go natomiast fakt, że z litra destylatu pozostało w dzbanku tylko trochę na dnie. Żal spotęgował kilka godzin później fakt, iż wieczorkem, po zażyciu resztki z dna, znów w Mikołaja wróciła energia, lecz nie było już co pić. Z całą stanowczością podjął decyzję o zwiększeniu produkcji.

Tydzień później znów zasiadł za stołem i lubował się stanem nieważkości, tym razem mając jednak więcej towaru. Wystarczył on na 4 wieczory. Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia, a dokładniej picia, i Mikołaj zaczął kombinować jakby jeszcze zwiększyć ilość wyrobu. Podczas któregoś wieczornego spożywania przypomniał sobie opisy z forum AD dotyczące drożdży Alcotec 24 TURBO PURE. W jego zmętniałym spojrzeniu uważny obserwator zauważył by dziwny błysk...

Był zimny, listopadowy poranek. Lekko dygoczący z przepicia Mikołaj sondował wzrokiem listę magazynową Centralnego Magazynu Prezentów. Był w dziale prezentów dla dużych chłopców. W pewnym momencie wzrok padł na coś interesującego. Źrenice Mikołaja rozszerzyły się, po czym na twarzy wymalował się złośliwy uśmieszek. Po chwili jednak twarz świętego zmarszczył grymas zniesmaczenia. Jednak po minucie, znów pokazały się diabełki w oczach.
- A chuj tam z zasadami – czknął lekko przetrawionym alkoholem – zawsze dawałem prezenty, to chyba nic się nie stanie, jak jeden raz sam sobie prezencik mały zrobię! – mruknął pod nosem i zaczął znów przeglądać listę – Eeee, gdzie to było? A jest! Zawartość: 10 paczek drożdży Turbo + 2 gratis, adres nadawcy: Sklep Bimber-hobby, adres odbiorcy... Pies to trącał, jak te dwa gratisy zabiorę to się nikt nie kapnie! Który to numer regału?...

15 minut później Mikołaj wziąwszy do pomocy kilku elfów nastawił zacier na resztkach słodyczy choinkowych. Dwa dni później aparatura pracowała pełną parą. Mało tego, elfy same zaproponowały układ, że za niewielkim poczęstunkiem w postaci naparstka destylatu dziennie będą nadzorować całą produkcję, a święty nic nie będzie musiał robić. To było Mikołajowi bardzo na rękę – nienawidził myć garów po robocie.

Minęła połowa listopada, zaczęła się zima. Chata Mikołaja przypominała melinę. Na podłodze wśród kości i oślizłych resztek pleśniejących wędlin z renifera walały się nasączone moczem i wymiocinami podeptane maskotki wyjęte z porozrywanych paczek. Świętemu już było obojętne czyje to prezenty. Z początku tylko podbierał część drożdży i słodkości z paczek, później miał to w dupie - rozrywał kolejne opakowania: jeśli było coś słodkiego - to szło do gara, reszta się paliła w piecu, no, chyba że była to taśma klejąca – jej Mikołaj nie wyrzucał.

Smród fermentujących nastawów i gotowanego bimbru mieszał się z fetorem padliny wszak kilka martwych elfów gniło po kątach, gdyż któregoś razu, po solidnej dawce destylatu, Mikołajowi zachciało się seksu. Na dworze panowała silna zamieć, zatem brnięcie przez zaspy do reniferowni aby jakiś łoś mu obsiorbał nie wchodziło w rachubę. Wybór padł na przechodzącego w pobliżu elfa. Mikołaj jednym ruchem zasadził go sobie na fujarę aż skrzatowi oczy wyszły na wierzch, i się zaczęła jazda. Finał był nieoczekiwanie silny – biednego elfa rozerwało.
- Jestem stary, niedołężny, ale wytrysk mam potężny! – mruknął z zadowoleniem Mikołaj i zakończył swoim tradycyjnym – Ho, ho, ho...!
Tego wieczoru pękły jeszcze dwa elfy.
Po kilku takich imprezach stało się jasne, że jeśli podobne praktyki będą się powtarzały, to personelu starczy może do połowy grudnia. Sposób rozwiązania problemu okazał się dość prosty – Mikołaj zaczął okręcać skrzaty przed stosunkiem taśmą izolacyjną, co wyeliminowało całkowicie ich pękanie.

W pewnym momencie sytuacja wymknęła się z pod kontroli: elfy zamiast wydzielać sobie po umownym naparstku na głowę zaczęły tankować równie ostro co ich szef. Te małe ludki, odżywiające się głównie jagodami, są z natury swojej potwornie zachłanne. Jeśli mają dostęp do jagód, to będą jadły aż mało nie pękną. Natomiast łapczywe picie samogonu, szczególnie tego po pierwszej destylacji, wywoływało u nich potworne wymioty. Żołądki elfów są zazwyczaj mocno naładowane, stąd zrzucanie ich zawartości przypomina zawalenie się zapory wodnej. Potężna fala bełta wylatuje z elfa pod ciśnieniem wulkanicznym. Skutkiem tego było pokrycie całego domu jagodową breją. Z biegiem czasu Mikołaj podszedł do sprawy pragmatycznie i nakazał zbieranie rzygów i dodawanie do nastawów, wszak wyczytał na forum AD, że dodatek owoców świetnie robi nastawom cukrowym.
Apogeum upadku całkowicie zdegradowanej umysłowo przez alkohol społeczności nastąpiło po otwarciu paczki w której było największe gówno alkoholowe: słynne zestawy Wódka bez destylacji - Alcotec Spirit Base Kit 5 litrów - Wysoka czystość! Po co destylować, skoro można zacier chlać? Elfy i szef nastawiali, chlali, rzygali i znów nastawiali. I tak w kółko...

Zbliżała się Wigilia. Mikołaj obudził się od smrodu swojej własnej, zarzyganej żółcią i niestrawionym alkoholem, brody. Ściągnął z wymiętoszonej fujary śpiącego elfa w izolacji i podrapał się po zaropiałych od zaschniętego rozwolnienia jajkach. Coś było nie tak. Odwieczny instynkt zawładnął jego umysłem: czas ruszać w drogę, dzieci czekają! Rozejrzał się po zdewastowanej chacie. Wyglądała gorzej niż źle. Wstał, naszczał w stertę elfów śpiących koło łóżka, i poczłapał do Centralnego Magazynu Prezentów. Widok jaki tam zastał był również żałosny. Rozwalone regały, wewnątrz sterty śmieci i resztek porozrywanych kolorowych papierów opakowaniowych. Jedynie trochę paczek dla niemowlaków ocalało, ale i tak większość z nich nosiła ślady kilkakrotnego zarzygania jagodami. Nie było innego wyjścia - trzeba było się ratować przyjaciółmi.

Mikołaj zebrał jeszcze żywe elfy i wydał dyspozycje:
Przygotować porządny zaprzęg reniferowy;
Zlać do kanistra cały pozostały samogon;
Sprzątnąć ten cały chlew.
Z pierwszym sobie jakoś elfy poradziły, choć do zaprzęgów z dawnych lat to zestawowi wiele brakowało: w reniferowni pozostało tylko pięć wychudzonych i obsranych niemiłosiernie zwierzaków, bo reszta została zeżarta podczas libacji. Sanie też dawno nie doświadczyły przeglądu u stolarza i próchno sypało się niemalże ze wszystkich elementów. Dodatkowo podczas testów wyszło że renifery są tak zabiedzone, że nie posiadają odpowiedniego zapasu energii aby pokonać coroczną trasę do wszystkich dzieci i z powrotem na biegun.
Drugie zadanie okazało się trudniejsze, bo elfom za bardzo nie pasowało oddać ostatnie krople alkoholu, a upędzić nie było już z czego, jednak z bólem serca jakoś rozkaz spełniły.
Trzecie zadanie było zdaniem skrzatów niemożliwe do wykonania, zatem zaproponowały że gdy Mikołaj będzie kombinował prezenty one zburzą chatę i postawią nową, bo tak będzie szybciej, niż sprzątać bałagan.

Mikołaj zajął miejsce w saniach zaprzężonych w 4 rogate silniki. Piąty renifer został przymocowany w poprzek na rufie sań żeby był na podmiankę, na wypadek jakby napęd złapał gumę. Trzask bata uruchomił zwierzaki, które sypnęły bobami i z hukiem piredów zaczęły rozpędzać sanie kurzące trocinami. Mikołaj widział, jak oblepione zaschłym łajnem zady coraz szybciej kolebią się na boki w akompaniamencie rytmicznych popierdywań w miarę jak sanie przyspieszają i wznoszą się coraz wyżej. Po osiągnięciu pułapu przełączył układ reniferów z szeregowego na równoległy. Po chwili, gdy prędkość doszła do rozkładowej, wyłączył jedną parę reniferów – tak będzie oszczędniej: póki leci stabilnie wystarczy że jedna dwójka tylko ciągnie, druga niech odpoczywa. Do manewrów potrzebne jest jednak załączenie obu.

Podróż zaczynała się dłużyć, ale zawartość kanistra jakoś to łagodziła. Mikołaj trochę popił, trochę porzygał żółcią za burtę, to znów trochę pospał. Była już północ gdy przeleciał na Bałtykiem. Pół godziny później wylądował gdzieś w Borach Tucholskich. Ze zgrzanych reniferów poodpadały podczas lotu niektóre kawałki przyklejonego do boków łajna, ale i tak stworzenia te cuchnęły tak potwornie, że okoliczne psy zamilkły na zawsze. Zapukał do znajomej chaty. Otworzył mu koleś wyglądający podobnie ja on sam. Była to postać ubrana w baranicę i futrzaną czapę, z twarzą ukrytą pod maską umazaną sadzą. Gwiazdor miał ze sobą wór z podarkami i rózgę.
- Siemanko Mikoł! Co cię sprowadza? – wesoło zawołał gospodarz.
- Chujowo ze mną, pomocy potrzebuję.
- Uuuu, coś nieźle się musiałeś pobawić, wchodź do chaty, bo śmierdzisz na całą okolicę!
- Przepiłem wszystkie prezenty, pojutrze Wigilia, ratuj brachu! - Mikołaj waśnił przyczynę wizyty.
Gwiazdor pokiwał głową.
- No to jesteś w głębokiej dupie. Ja tu nic nie poradzę.
Mikołaj na słowo „dupa” przypomniał sobie, że dawno nie „tarmosił łacha”, ale że nie wypadało tego robić przy koledze obiecał sobie, że jak załatwi sprawę, to wykorzysta któregoś renifera. Ale najpierw należało znaleźć wyjście z sytuacji.
- Gwiazdorze, bracie, ratuj! Obsłuż za mnie dzieci!
- Dobrze wiesz Mikoł, że to nie możliwe. Ja chodzę, a nie saniami latam, ledwie Kaszuby i Kociewie daję radę obskoczyć, więc, choć bym się zesrał, Polski nie obrobię. A co dopiero inne kraje Europy. A co dopiero Stany Ameryki!?
Mikołaj jęknął i popuścił żałosnego kleksika w majty. Jego położenie było w istocie chujowsze niż myślał. Gwiazdor dalej kontynuował:
- Przecież wiesz, jak tolerancyjni wobec innych tradycji są Polacy. Jak kiedyś zastępować miałem cię w Warszawie, to wzięli mnie za gwiazdora Wiśniewskiego, nawyzywali od pedałów, skopali i drążkiem drewnianym mi odbyt rusztowali. – Gwiazdor odruchowo, na samo wspomnienie, lekko podniósł się z zydla i zacisnął półdupki - A poza tym, to ja przychodzę do dzieci które wierzą w Gwiazdora, a ty do tych które wierzą w ciebie, więc nic nie wskóramy.
Nagle Gwiazdora olśniło:
- Ale jakbyś pogadał z Mrozem... on ma i zaplecze, i transport, i logistykę, i jest z modnej obecnie Rosji, i ma zajebiście zgrabne Śnieżynki... może być utożsamiany jako chwyt marketingowy! Do tego podobni jesteście. Wal do niego, może on ci pomoże!

Koledzy po fachu pożegnali się. Chłód grudniowej nocy owiał zmarszczoną pytę Mikołaja gdy pchał ją w pysk renifera.
- No, ssij maleńka! – powiedział i dla zachęty poklepał zwierzaka po boku. Po czym natychmiast wyciągnął fujarę, strzepną ją i, chowając w zaszczane pory, dodał z troską. – Uuu... taka chuda jesteś, że długo nie pociągniesz.
Sanie oderwały się z gradobiciem bobów i pomknęły na wschód.

Podróż przebiegła szybko, jedynie kilka wsi zostało ochlapanych po drodze wymiocinami. Nad ranem stanął w miejscowości Wielikij Ustiug w północnej części Rosji. Zasrane renifery miał początkowo zaparkować obok pięknej trojki kamrata, ale stwierdził, że lepiej je zostawić nieco dalej po zawietrznej. Zapukał do drzwi domu. Otworzyło znane mu babsko – Starucha Zima.
- Nu, job twoju mać, szto ty tak osrałsja? – przywitała grzecznie.
- Gospodyni, zdrawstwujcie, a mąż jest? Ja sprawę do niego mam.
- Moroz, wstawaj, Kola, bladź, priszoł!
Z wnętrza wygramolił się postawny starzec z długą, prostą brodą, odziany w srebrny kożuch przepasany sznurem. Wyglądał na dużego i silnego, ale z powodu ubrań, a nie dlatego że był gruby jak Mikołaj. Podpierał się kosturem, na nogach miał walonki, na głowie czapkę uszankę. Fioletowy nos zdradzał słabość do trunków z gatunku tych mocnych.
- Nu, Kola! Co ciebie sprowadza? Na moją wnuczkę Śnieżynkę naszła cię znów ochota? – zarechotał Dziad.
Mikołaj dokładnie pamiętał zeszłoroczną przygodę z wnuczką nastręczoną przez Dziadka Mroza, po której to musiał się udać przebrany za człowieka do poradni „W” i poddać skomplikowanemu leczeniu. Całe szczęście że test na nosicielstwo wirusa HIV wyszedł negatywny...
- Ano mam problem...
- Ty, a co to ja I'm Winston Wolfe. I solve problems jestem? Ale wchodź do wnętrza, bo strasznie śmierdzisz, napijemy się, pogadamy, może coś ci pomogę.

Kilka szklanek kukurydziaka później okazało się, że Mikołajowi Dziadek Mróz nie pomoże. Pomimo świetnie rozwiniętej logistyki, transportu i takich innych przypomniał on swoje przesłanie:
- Ja jestem prawie jak ten angielski Robin Hood, albo polski Janosik, co bogatym zabierają, i dają biednym. Ja owszem, bogatym odbieram, ale biednym też nie daję. Czasy się zmieniły, pracuję dla Wołodii. Jak chcesz abym komuś dał po ryju, albo 9 lat w łagrze, jak Michaiłowi Chodorkowskiemu, to nie ma sprawy, ale prezenty dzieciom? To niestety zły adres. Kiedyś odwiedzałem dzieci z domów dziecka i sprzedawałem im na gwiazdkę „suweniry” z rozstawionego łóżka polowego, ale te czasy minęły. A poza tym ty chodzisz w Wigilię, a ja w Nowy Rok. Zatem nawet terminy się nie pokrywają aby móc zachachmęcić fuchę, a oficjalnej zgody władz nie otrzymam. No, łyknij szklaneczkę jeszcze...!

Mikołaj wsiadł do spróchniałych sań z nietęgą miną. Dobrze, że Moroz dał mu dwie butelki kukurydziaka, bo widoki na przyszłość były nieciekawe. Odpalił renifery i pomknął przed siebie.
Jakiś czas potem myśląc intensywnie przypomniało mu się nazwisko, wymienione obok znanego anorektyka Robina Hooda, polskiego odpowiednika Mikołaja – Janosika. Pomyślał, że to jest jego ostatnia szansa.

Nad centralną polską zaszumiały hamujące sanie Mikołaja z których poleciały dwa pawie złożone z żółci i ruskiego spirytusu. Święty okręcony dla niepoznaki czarnym kocem wyczłapał się z kokpitu i polazł do kafejki internetowej na dworcu kolejowym. Ze zdziwieniem stwierdził, że ludziom nie przeszkadza jego smród. Jednak po chwili sam został odrzucony przez smród jaki wydzielali dworcowi menele koczujący po zakamarkach.
- He, nie jest tak ze mną źle! – stwierdził.
Internet dobry jest na wszystko, podobnie jak 20-sto złotowy banknot, który musiał dać ochroniarzowi, aby w ogóle mógł wejść do kafejki. Kilka minut później dowiedział się, że Janosik to był zbój z pod samiućkich Tater, zaś Górale są szczególnie agresywną grupą etniczną w Polsce, o której całkowitymi mitami są stwierdzenia że: najbardziej na świecie kochają ceprów, w ogóle nie piją wódki, zaś ciupaga stanowi międzynarodowy symbol pokoju. Mikołaj stwierdził zatem, że lepiej się już w kolejną awanturę nie pakować. Nagle przyszła mu do głowy myśl:
- A może źle zrozumiałem wymowę Dziadka Mroza?
Po kilku chwilach już wiedział gdzie szukać człowieka o nazwisku Jan Osik.

Sanie zatrzymały się przed niewielką murowaną willą. Całe szczęście, że reniferom boki obsypały się już z gówien, bo dzielnica w której stał dom była dość gęsto zaludniona. Jan Osik otworzył drzwi i ze zdumieniem ujrzał zaszczanego Mikołaja.
- Kurwa, muszę przestać chlać ten bimber, albo dokładniej oddzielać przedgony, bo już zwidy mam! – powiedział niby do siebie Osik. – Myszki białe, różowe indyki w kapeluszach, fruwające słonie, to rozumiem! Ale żeby zobaczyć po alkoholu zaszczanego świętego Mikołaja?
- Jestem prawdziwym świętym Mikołajem, może się tam kilka razy spompowałem w gacie, może kleks jakiś popuściłem, ale to nie zmienia tego, że stanowisko wciąż piastuję! – powiedział stanowczo, po czym delikatniej już dodał – Potrzebna mi pańska pomoc.
Gospodarz, podobnie jak gość, był już nieco „teges” więc nic nie stało na przeszkodzie wspólnie pogadać a nawet poznać się, a wiadomo, że nie ma lepszego sposobu integracji niż 0,7 na stole. Usiedli w garażu, gdzie w kącie stał pięćdziesięciolitrowy KEG z długą, zakrzywioną na końcu rurą. Panowie pogadali, przepili, przegryźli, znów przepili... Okazało się, że Jan Osik nie jest wcale jakimś bohaterem, ale amatorem domowego wyrobu fajnych napitków należącym do grona Prawdziwych Domowych Producentów Trunków. Zaś kwestia dawania prezentów wyglądała u niego tak, że motorem pasji była radość z możliwości częstowania przyjaciół swoim produktami i wysłuchiwania słów uznania dla kunsztu twórcy. Słowem bez tych, którym mógłby ofiarować swój wyrób, Osik, podobnie jak święty Mikołaj, nie miał by celu działania.

Świt 23 grudnia wstawał za oknami. Mikołaj i Jan Osik byli mocno nawaleni, jednak jeszcze kontaktowali.
- Te, Mikołaj, a coś ty mi mówił, że czemuś ty zaczął chlać?
- Bo słyszałem takie przysłowie: „Na frasunek – dobry trunek!”
- I jak żeś je zinterpretował?
- Nooo... – tu święty pierdnął przeciągle – że na smutek napić się trzeba, bo trunek jest na to uczucie dobry!
- Ech ty stary jełpoie! Sensu nie zrozumiałeś i gówno zacząłeś chlać byle się napierdolić! – dość konkretnie postawił Jan diagnozę – Sens przysłowia jest taki, że na frasunek pomoże tylko DOBRY trunek. Taki jak ten, co płynął z kolumny i go właśnie zabrakło.
Mikołaj znów pierdnął na znak, że zrozumiał, wstał, bo pora była się już żegnać. Na to Jan Osik nagle dostał olśnienia:
- Wiesz, co Mikołaju, mam dla ciebie prezent! Zawsze musisz dawać ludziom, a teraz ty dostaniesz coś! – tu Mikołaja sumienie zaswędziało kiedy przypomniał sobie te palenie w piecu lalkami, na które dzieci tak czekały, a których nie dostaną, ale nie dał po sobie poznać, trzymał fason – Masz tu moją kolumnę. Będziesz na niej robił trunki na wszelkie frasunki. To typ Aabratek, obecnie już przestarzały, teraz modne są systemy vejpuuuu... – Osik opadł na fotel kończąc pochrapywaniem – rrr... meeennnagmeeent...!
Mikołaj ledwo stojąc poodpinał rurki usiłując zapamiętać która gdzie idzie, rozkręcił aparat, wylał wydestylowany nastaw, niestety w większości na podłogę, bo bujało go na boki, i całość zapakował do sań. Na odchodne zapytał jeszcze Osika:
- Ale jak to obsługiwać?
- Nnnna Alkohhhholach Domowychhh poszszszytaj...

Renifery sypnęły szczodrze bobami i sanie sypiąc próchnem wzniosły się w przestworza. Nim Mikołaj dotarł na biegun przetrzeźwiał nieco i podjął radykalne kroki, aby uratować Święta i swój honor.

Finał całego zamieszania był taki:
Elfom udało się jakoś odbudować siedzibę Mikołaja, choć skażenie typu biologicznego wynikające z rozkładających się rzygów, reniferów, pluszaków i elfów zostało zauważone przez międzynarodowe służby i nie obyło się bez awantury z Green Peace.
Mikołaj jakoś się ogarnął w drodze powrotnej, elfy poprawiły jego medialność za pomocą strumienia chemii przemysłowej z karchera podanego na gołe ciało. Udało mu się wziąć w ostatniej chwili paskarską „Pożyczkę na święta” w Providencie na zakup prezentów, które z wyrachowania nabywał oczywiście jedynie na promocjach Kauflandzie i Lidlu, skutkiem tego niektóre podarki były grubo po dacie ważności, ale grunt że dotarły gdzie miały dotrzeć dzięki reniferom pojonym przeterminowanymi Tiger’ami.
Dług zaciągnięty w Providencie Mikołaj postanowił spłacić firmując swym wizerunkiem zarówno wielkie koncerny typu Coca-Cola jak i drobnych chińskich wytwórców badziewia wszelakiego. Ale de facto święty nie wyszedł na tym źle. W sumie to i tak te wszystkie produkty z logo Mikołaja kupujemy przed Świętami, mało tego - część idzie na same prezenty od świętego Mikołaja. I w ten sposób kółko się zamyka i biznes się kręci.

Gdy miną Święta Mikołaj z pewnością będzie chciał uruchomić sprzęt który ofiarował mu Jan Osik. A Jan Osik pewnie chciał będzie zbudować jakiegoś Bokakoba. Pomóżmy im w tym. Zróbmy taki mały prezent. Choć to już będzie po Świętach...
Awatar użytkownika

Calyx
1050
Posty: 1057
Rejestracja: środa, 26 lis 2008, 18:47
Krótko o sobie: Hobbysta :)
Ulubiony Alkohol: kazdy z polki "zrob to sam"
Status Alkoholowy: Gorzelnik
Lokalizacja: Las nad Pilica
Podziękował: 15 razy
Otrzymał podziękowanie: 158 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Calyx »

Kucyku, czyta się Twoje opowiadania na wdechu, bo są mocne jak śliwowica 70% :D
Jestem pełen podziwu dla Twoich pomysłów ujętych w opowiadania (heh).
Musiałem zakrywać ręką dziabarę, bo co chwila "parskałem na monitor :)

Pozdrawiam serdecznie
Calyx
Kiedy fikam, to jestem grafikiem, kiedy psocę, to jestem psotnikiem :)

Dyzi
1
Posty: 1
Rejestracja: wtorek, 2 lut 2010, 16:44
Krótko o sobie: Sadzić, zbierać, zrobić zacier...
Sadzić, palić, zalegalizować...
Ulubiony Alkohol: Piwo!!!
Status Alkoholowy: Zaciermistrz
Lokalizacja: Kabul
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Dyzi »

Jan Osik buhahahahaha pamiętam pamiętam ehh stare dobre czasy kiedy długie zimowe wieczory spędzali my na "st" delektując się napojami wszelakimi, pamiętasz jak 0.7 poszło na jedno rozdanie ze Śmundkiem??
Sadzić, palić, zalegalizować...
Awatar użytkownika

Lothar von Luene
350
Posty: 379
Rejestracja: środa, 22 lip 2009, 16:51
Podziękował: 3 razy
Otrzymał podziękowanie: 12 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Lothar von Luene »

Ha,ha,ha,ha.....!!!!!!!!!!!!!!!
Wesołych Świąt !!
" Do pewnych informacji dochodzi się logiką...." ,
napisał Partyzant

gotiger
150
Posty: 196
Rejestracja: piątek, 19 lis 2010, 01:57
Krótko o sobie: Jestem fajnym człowiekiem:)
Ulubiony Alkohol: Scotch Whisky
Otrzymał podziękowanie: 2 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: gotiger »

Dzięki chłopaki, ubaw miałem i z opowiadania i z tej kreskówki :hahaha:
Calyx pisze:Jestem pełen podziwu dla Twoich pomysłów ujętych w opowiadania (heh).
Musiałem zakrywać ręką dziabarę, bo co chwila "parskałem na monitor
Mogę tylko potwierdzić :respect:

Pozdrówka
Awatar użytkownika

rozrywek
4500
Posty: 4941
Rejestracja: niedziela, 25 kwie 2010, 09:02
Krótko o sobie: lubię cos sposocić, a potem to wypić( w doborowym towarzystwie)
Ulubiony Alkohol: Chivas Regal, dobra psotka, czasem mineralka gazowana
Status Alkoholowy: Amator Domowych Trunków
Podziękował: 561 razy
Otrzymał podziękowanie: 848 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: rozrywek »

Ciekawe co zmajstruje kot jak nie dostanie makreli tylko kiełki.
pędzę bo nigdzie mi się nie śpieszy............
Awatar użytkownika

bwie
50
Posty: 90
Rejestracja: czwartek, 8 paź 2009, 20:18
Otrzymał podziękowanie: 8 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: bwie »

Czy w krainie puryzmu językowego i piętnowania wybryków interpunkcji uchodzi nazwa tematu "Bimbrownicze opoweiśc" -toż to ciezżko wymófić a co dopiero poprafwnie napisać?.
Ostatnio zmieniony piątek, 24 gru 2010, 06:57 przez bwie, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika

Autor tematu
Kucyk
1700
Posty: 1704
Rejestracja: wtorek, 7 paź 2008, 15:51
Krótko o sobie: Staram się odbierać świat z lekkim przymrużeniem oka ;)
Status Alkoholowy: Starszy Dziobomocznik
Otrzymał podziękowanie: 157 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Kucyk »

Bo ta nieścisłość jest niczym jeden goździk w świątecznym pasztecie. Niby taki nieistotny, ale smaku niepowtarzalnego bez niego nie będzie.
Może i tu nie o zwykły pasztet - zwykłą opowieść chodzi, ale o ten właśnie goździk...

Radosnych świąt życzę i niech bełt Mikołaja Was omija!
Awatar użytkownika

Partyzant
750
Posty: 773
Rejestracja: wtorek, 24 sie 2010, 22:25
Krótko o sobie: Lubie psocić i przy okazji próbować, a najlepiej smakuje w święta kiedy delektujemy się naszymi wyrobami, i te wędzonki...
Ulubiony Alkohol: Żubrówka
Status Alkoholowy: Piwowar
Lokalizacja: Jeweuropa czyli nowy trzeci swiat
Podziękował: 19 razy
Otrzymał podziękowanie: 33 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: Partyzant »

Przepraszam pana panie Kucyk...
A...CDN... KIEDY NASTĄPI ? :bardzo_zly:

Ps. Tak, tak dwóch opowieści!

Ps.2 Człowiek spokojnie siedzi, czyta opowieści o kolejarstwie później o szanownym Mikołaju... Przy produkcie bez akcyzy, w piątkowy wieczór ... A tu CDN!!!!!!!

Ps.3 Przepraszam pana panie Kucyk...Ale jest pan namierzony :bardzo_zly:

Ps.4 Niema CDN... Niema Ps.4... :mrgreen:
Jesli ktoś myśli że jest wolnym człowiekiem, to oznacza że jest niewolnikiem!

heniu1980
100
Posty: 102
Rejestracja: czwartek, 9 lut 2012, 14:27
Krótko o sobie: Miedź, miedź i jeszcze raz miedź
Status Alkoholowy: Gorzelnik
Lokalizacja: Ropczyce
Podziękował: 1 raz
Otrzymał podziękowanie: 3 razy
Re: Bimbrownicze opoweiści

Post autor: heniu1980 »

Z alko opowieści polecam serie opowiadań o amatorze egzorcyście i starm bimbrowniku Jakubie Wędrowiczu autora Andrzeja Pilipiuka :czytaj:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Bimbrownia”