Burbą dla opornych, czyli jak najprościej w damasznych usłowiach (uwaga, to po zagranicznemu było, a dziś wszyscy już ino po angielsku) wykonać coś, co po pół roku nie powinno przynosić obciachu pośród zaprzyjaźnionych miłośników JW. z czerwoną kartką.
Najpierw nalewamy sobie…
Jak powszechnie wiadomo, Burbon to taki napitek na bazie kukurydzy z dodatkami, trzymany co najmniej 2 lata w nowej z dębu amerykańskiego wykonanej i świeżo wypalonej beczki. Kogo stać na beczkę, a tym bardzie z amerykańskiego itd., nich se lekturę daruje. No chyba, że będzie chciał uzupełnić i rozwinąć, bo przecież cele tego wszystkiego jest pomóc raczkującym. Stąd pismo obrazkowe.
Żeby ugotować sobie troszku burbą, trzeba kupić kukurydzianą śrutę, ją zatrzeć, przefermentować, odpędzić i potrzymać z dębem. Dziś zacierania część pierwsza, która jest elementem takiego oto planu: 75 kg qq i 25 kg żyta, czyli ¼ całego wsadu . Słód pomijamy, bo jest drogi, niepewny, szkoda go, a przede wszystkim wymaga więcej pierniczenia z rozgotowaniem qq i temperaturami. Jak ktoś ma 5 kg qq i 1 kg słodu to może się bawić, ale jak ilości idą na worki, to tylko szkoda pracy i tych nerw, bo ze 100 kg zasypu uzyskać chcemy ok. 16 l 62%owego destylatu.
Nalewamy sobie i jedziemy. Do części pierwszej potrzeba nam:
33 kg qqrydzy.
Beczki 120 lytry z niezbędnym equipmętem
Enzymów (jakoś ten Starowar jeszcze mnie nie zawiódł) i kuchni z garami.
Teraz potrzebny będzie suwak logarytmiczny. Kuku dzielimy na dwie części ponieważ posiadamy garnki o pojemności 20l., 10l. i 8l. Proste zsumowanie na suwaku wystarczy aby stwierdzić, że garnki wystarczają nam do zagotowania 45l. wody. Wiem, że Wam nie wychodzi, w garnkach 38 naprawdę równa się 45. I warto to zapamiętać, bo przy produkcji wódy 45+45 czasami równa się 100! Gotujemy! Wiadra z podziałką pod kran, do garów i gaz na full!
Gdy krany jęczą, a palniki gwiżdżą, gdy my, niespiesznie i dostojnie, nalewamy sobie…
Tu się gotuje, a my odmierzamy 6 cm upłynniającego… Z gotowaniem dziś nie wyszło, bo ja wpierw grzeję wodę w piecowym bojlerze do 80m st.C, a potem dogotowuję do wrzątku i dopiero do beczki. Dziś, przy, k*!, piątku, później z pracy. Piec zamiast grzać, to, k*!, dymi. Gaz się, k*!, skończył… No nic, odmierzyliśmy, do szklanki i chlup do beczki, qq i (nalawszy wprzódy sobie) wiercimy. Kołdra na beczkę. Obowiązkowo! (tu trzeba sobie dolać) Dolna granica wydajności aa to 70 st. C i pilnujcie tych rzeczy, żeby potem mętnie nie pisać/pytać, ki diabeł że wydajność 13-15 Blg. Spieprzysz na początku, a potem zwalasz na lichy słód i fermiole. Z drugiej strony – nie ma się co ciskać o 1-2 Blg. Ważne nie miejsce, tylko że pobiegłeś w maratonie. Nie ciśnijcie na wydajność, bo zgubicie przyjemność. Dlatego dolewamy sobie…
No nic, zagotowała się następna porcja wody (45l.!), więc przelewamy, qq i wiercimy, opatulamy, by po chwili (jedna chwila to trzy momenty i jeden z nich to jest dobry moment, żeby małą doleweczkę ) znów zawiercić . Jeśli po następnym, odkryciu wieka widać, że zrobiło się kilka cm przezroczystego (nie wiem, czy to prawda, ale tak mi się wydaje), tzn. że aa zrobiła swoje. Więcej się skrobi (w rozsądnym domowo technologicznym czasie (aż się prosi o doleweczkę w tym czasie… ) nie rozpadnie i można już chłodzić do scukrzania. I właśnie teraz, uwaga!, dolewamy 10l. zimnej kranówy (a dolawszy, wiadomo!) przez co 33 kg qq i 100 l wody spełnia proporcję 1:3., a my czekamy na temp. właściwą dla enzymu scukrzającego. Na razie 64 st. C, czyli już powoli można.
Prze ten piec i dym… Przez ten gaz… No nie ma siły, qq będzie się zmieniać w maltozę całą noc. No nic. Nim ten kwasek itd., najsampierw nalewamy sobie… Burbą wymaga poświęcenia!
Dodałbym zdjęcia ale po tylu operacjach "dolewania sobie", niedowidzę funkcji pomniejszania sobie
