Koledze rastro aż trzy dni zajęło wychodzenie z szoku i w końcu spłodzenie powyższego posta, ja odpowiem od razu
rastro pisze:Ciekaw jestem czy to są te same ekopojeby co zamówiły ekspertyzy u Philipsa, może to było na odwrót - nie pamiętam, na temat wyższości świetlówek nad żarówkami żarnikowymi.
Milczeniem pominę "ekopojebów", bo to tylko świadczy o samym koledze, przejdę do konkretów nt. żarówek;
Moda na zabranianie, jak wiele innych, do Europy zawitała z Ameryki. Tam już w 2007 r. przyjęto prawo ("Energy Independence and Security Act of 2007"), zabraniające używania zwykłej, tradycyjnej żarówki, wynalezionej w połowie XIX w.
Za Ameryką poszła Europa i w 2009 r. także uchwaliła stopniowe wprowadzanie zakazu żarówek. Zdecydowano się na twarde cięcie, wprowadzono normy, których klasyczne żarówki po prostu fizycznie nie mogły spełnić. Nie zakazano więc produktu, po prostu przepisami technicznymi je wyeliminowano z rynku, w efekcie - uniemożliwiono ich zakup i użytkowanie. Ale dzięki takiemu podejściu zasada subsydiarności została zachowana jak również "swoboda przepływu towarów".
Zmianę uzasadniano jak zawsze oszczędnością energii, mówiąc o współczynniku ilości światła (w lumenach) uzyskanej z jednostki energii. Tak dla świetlówek jak i diod, był oczywiście zachęcający. Jednak to bardzo wąski zakres porównania, pomijający jakość światła, ograniczenia jego zastosowań, szczególnie neonówek, które jako pierwsze zaczęły zastępować żarówki. Nie mogą one być stosowane tam, gdzie ważne jest właściwe postrzeganie kolorów, możliwość przyciemnienie światła. Nie brano też pod uwagę, że pojawiają się nowe źródła pól magnetycznych, które mają wpływ na człowieka. To że technologia ta wykorzystuje rtęć w świetlówkach, z powodu której to nie pozwalano używać termometrów, także nie miało znaczenia.
Czyli w imię oszczędności energii pozbawiamy wszystkich taniego i jakościowo dobrego produktu, zmuszamy (zmuszamy, nie zachęcamy) do używania droższego i gorszego, a jedynie najbogatsi klienci za duże pieniądze mogą mieć to, co kiedyś miał każdy.
I generalnie rewolucję energetyczną w rozpoczęto od śladowego źródła zużycia energii. Otóż światło zużywa mikroskopijną część energii naszych domów - około 3,5 procenta. W związku z tym oszczędności dla bilansu energetycznego są tak niewielkie, że wręcz pomijalne. Jednak nagłaśniano je bardzo, komisarz Piebgals pisał, że konsumenci zaoszczędzą 40 TWh energii. Wydaje się dużo (ok. 1/4 zużycia w Polsce), jednak jest o zaledwie jeden procent zużycia prądu w Unii Europejskiej. O tym już nie pisano.
Dzięki temu, że wycięto w pień konkurencyjne tańsze produkty, nadzwyczajne zyski producentów oświetlenia są niebotyczne. Już nie mówiąc o wolności wyboru, którą dzisiaj trzeba zaspokajać pokątnie, kupując importowane tradycyjne żarówki, które sprzedawane są dzięki luce w przepisach - czyli "do specjalnych zastosowań". Rządy powszechnie na świecie po prostu przymuszają nas do oszczędności. Ponoć oszczędzamy energię, ale z pewnością nie oszczędzamy na wydatkach.
To tylko tak w skrócie a propos "ekopojebów co zamówiły ekspertyzy u Philipsa"
Przechodzimy do DuPonta, o którego tak mocno dopomina się kol.rastro
Żeby nie przynudzać przydługim postem, będzie krótko o czynniku używanym w klimatyzacjach samochodowych;
Aby wszystkie substancje wpływające na atmosferę można było ocenić jedną miarą, wprowadzono współczynnik GWP (Global Warming Potential). GWP wyraża się liczbą, która im wyższa, tym bardziej szkodliwy wpływ substancji na atmosferę. Używany przez ostatnie lata w klimatyzacjach czynnik chłodzący R-134a ma wartość GWP na poziomie 1430. Natomiast od 1 stycznia 2011 roku, wg dyrektywy unijnej 2006/40/EU, we wszystkich nowo produkowanych urządzeniach chłodniczych i klimatyzacjach muszą być stosowane czynniki nieprzekraczające wskaźnika GWP powyżej poziomu 150.
Zarządzający stowarzyszeniem VDA (Verband der Automobilindustrie) Matthias Wissmann słusznie zaproponował, aby gaz R-134a zastąpić czynnikiem o symbolu R-744, czyli dwutlenkiem węgla, którego wartość GWP jest w pewnym sensie jednostką tej miary, więc wynosi 1. Nie dość, że to czynnik tani, to jeszcze łatwo dostępny, ekologiczny i naturalny.
Niestety, powstał problem. Nie zgadniecie jaki. Tak pieniądze! Mówiąc wprost, ekologiczne czynniki są zbyt tanie. Przecież nie da się zarobić na czymś, czego jest dużo, jest łatwo dostępne, a koszty produkcji są minimalne. Gdyby dwutlenek węgla miał wypełniać klimatyzacje samochodów, jego wymiana kosztowałaby ledwie kilkanaście złotych. Do tego nie mogły dopuścić dwie potężne firmy chemiczne –
DuPont i Honeywell.
Odpowiedziały one na nowe wymagania, UE tworząc chemiczny czynnik o oznaczeniu HFO-1234yf. Lobbując producentów samochodów wymusiły stosowanie go we wszystkich nowo homologowanych samochodach od 2011 roku.
Nie byłoby w tym nic złego, bo jego wartość GWP = 4 jest znacznie niższa niż starego R134a. Choć z drugiej strony w porównaniu z CO2 zupełnie nie do przyjęcia. Jednak na tym kończą się zalety nowego czynnika. Reszta to wady.
Jednym z minusów jest cena ok. 10-krotnie wyższa za sam czynnik. Jednak koszty czynnika to nie wszystko. Warsztaty do tej pory zajmujące się serwisowaniem klimatyzacji muszą wymienić urządzenia i osprzęt do ich obsługi. Szacuje się, że wymiana czynnika klimatyzacji będzie kosztowała w serwisach autoryzowanych 600–800 zł. Nie ma co liczyć na spadek cen, bo dwie wymienione firmy mają większość patentów, które zapewniają im brak konkurencji.
Niemiecka organizacja ochrony środowiska przeprowadziła próbę polegającą na symulacji wypadku samochodu z jego pożarem. Klimatyzacja wypełniona była czynnikiem HFO-1234yf. Efekt? Porażający. Ta niebezpieczna substancja bez przeszkód przenikała z komory silnika do wnętrza. Fluorowodór „pożerał” nawet szyby auta. Sam czynnik HFO-1234yf powoduje rozkład aluminium, magnezu i cynku.
Nawet Unia Europejska zabroniła stosowania HFO-1234yf w gaśnicach. Jakoś nie dostrzeżono, że ta sama trucizna będzie krążyć niedługo w naszych autach.
A teraz najlepsze. Jak VDA uzasadnia wycofanie się (2009 r.) ze stosowania w klimatyzacjach dwutlenku węgla? Koszt modyfikacji układów klimatyzacji dostosowujących je do pracy z dwutlenkiem węgla szacuje się na 100 euro na jedno auto. Dokładnie tyle musielibyśmy zapłacić (bo przecież nie producenci), aby mieć spokój, nie narażać zdrowia i życia oraz płacić za wymianę czynnika za każdym razem kilkadziesiąt złotych. "Na szczęście" VDA "uchroniło" nas przed jednorazowym wydatkiem 100 euro. Teraz za wymianę czynnika zapłacimy "tylko" 200 euro przy każdym serwisie.
Warto jednak wiedzieć, że np. w Australii czynnikiem chłodzącym jest propan. Również łatwopalny, ale przynajmniej nie żrący. Poza tym propan nie wymaga od układów klimatyzacji żadnych przeróbek. Jest również tani i łatwo dostępny. Wymiana tego gazu kosztowałaby mniej więcej kilka złotych. Niestety, ekologia musi kosztować.
Ciąg dalszy nastapi... Niestety