Taki już jestem. Podam krótką historię mojego JD.
Syn do mnie - tata, potrzebuję jakąś dobrą flaszkę. Wiśta wio, łatwo powiedzieć. Chowa do plecaka litrową butelkę po Jim Beam'je. Po powrocie (ponad 30 km rowerami po górach i wertepach) opowiada jak było.
Butelka na pieńku, kiełbasa na patykach a największe wzięcie ma woda. Przyszedł czas na "po jednym", wiadomo, jeden kielonek do koła. Jeden z kolegów pyta - dlaczego polewasz JB, a ja piję Jack Daniel'sa? Po drugiej kolejce prawie wszyscy zgodzili się, że pili właśnie JD.
Co pili? Miałem destylat wieloowocowy (altanowiec, jabłko, porzeczka, soki), destylowany na PS'ie. Nie podchodziło, tylko jeden kolega się tym zachwycał. Po 3 latach do słoi wrzuciłem wióry z dębiny (naszej, podkarpackiej), co tam więcej dawałem to nie pamiętam, ale byłem zmuszony to przepuścić przez węgiel (zwykły, aktywny). Potem znów do słoi i wióry, dodatkowo dorzuciłem czipsy mocno prażone amerykańskie i kilka ziaren kawy oraz śliwkę suszoną. Proporcje nie do odtworzenia i nie do końca wiem czy czegoś więcej tam nie dawałem. Rzeczona degustacja odbyła się po 2 latach od "zadębienia", czyli destylat był 5-letni.
Na nowy rok polałem do kieliszków (już 10-letnia). Wciąż ma charakter JD ale stał się jakoś mocno słodki i czuć nutę kawy. Łagodny trunek (43%), pyszny.
Nie ma nic wspólnego z JD?
Wiem. Trunek ten jednak jest pyszny, choć nieco "przedębiony" płatkami mocno opiekanymi.
Robi za JD.
