He, jednak co tu kryć, że Polacy maja niespokojne dusze! Widać to po tym, że kwestie
przedgon vs. pogon mogą równie intensywnie rozgrzewać atmosferę jak niegdysiejszy temat
W vs. M.
Ale do rzeczy. Po pierwsze, w ramach tego tradycyjnego, jednozdaniowego, spamującego posta podkreślę jeszcze raz, że wszelkie moje dywagacje opieram na przemyśleniach własnych i w żadnym przypadku nie należy się na nie powoływać, gdyż mogą być wyssane z palca (bądź chłodnicy), znaczy po prostu mogę być w błędzie. Ale jeśli kiedyś
Wilkipedia podobne poglądy poda, to będzie to oznaczało, że miałem rację. Hehe
Opiszę jak w moim przypadku przebiega rozdzielanie cieczy skapującej z chłodnicy. Po wstawieniu kotła na gaz (mowa o BF-20) napełniam chłodnicę wodą i czekam aż zacier zawrze. Zawór serwisowy na kotle pozostaje otwarty do momentu aż przezeń nie zacznie uchodzić intensywnie para. Ma to na celu umożliwienie smrodkom acetonowym swobodne opuszczenie kotła już w trakcie nagrzewania. Po zamknięciu zaworu para przechodzi do chłodnicy przez którą jednak nie płynie woda (ale chłodnica jest nią wypełniona). Stopniowo opary nagrzewają chłodnicę aż do momentu, gdy cała woda jest na tyle gorąca, że para się nie skrapla, lecz bucha z końcówki – następuje tzw. przedmuchanie układu parą i usunięcie ewentualnych syfków, paprochów, much które kryły się w przewodach. Wtedy powoli włączam dopływ wody chłodzącej. Chłodnica podejmuje pracę i po chwili już strużka destylatu zasuwa aż miło. Wszystko, co skapało do tej pory idzie do zlewu, gdyż z doświadczenia wiem, że to raczej zmywacz do pazurów jest i nie warto się nad tą marną skropliną zastanawiać.
Teraz przystępuję do zbierania skroplin do zlewek, szklanek, filiżanek po ok. 100ml na naczynko. W momencie, gdy spływająca ciecz nie ma odrażającego, agresywnego zapachu łapię ją do baniaka z przeznaczeniem do rektyfikacji. Jak już kiedyś pisałem w tej klasyfikacji nos jest sędzią. Ale nawet dobry węch wymaga doświadczenia które się zdobywa po kilku, a raczej kilkunastu wypędach. Gdy z chłodnicy już idzie produkt do baniaka jest wtedy dużo czasu aby przewąchać zawartość szklanek. Zatem badam czy chlupnąć zawartość do zlewu, czy do kolejnej porcji zacieru. O wszystkim decyduje zapach – jak coś wali niemożebnie rozpuszczalnikiem, to nie dziaduję, tylko wylewam.
Nie zastanawiam się, jak nazwać ciecz w poszczególnych naczynkach, czy to jest metyl, czy przedgon. Jedyne co mnie interesuje to, to czy wylać, czy nie wylać.
Bo tak naprawdę delektując się ambrozją nawet mi przez głowę nie przemknie myśl aby zastanawiać się nad nomenklaturą. Ja wtedy zamykając oczy cieszę swe zmysły aromatem nagrzanych w promieniach zachodzącego słońca owoców który to aromat zamknąłem w destylacie...
Wiosna idzie, już niedługo cały świat się zazieleni...